08.07.2024

Miejski Koroner w Poznaniu

Z Anną Szymkowiak rozmawiają dr Magdalena Mostowska i dr Ewelina Biczyńska

Anna Szymkowiak, ratowniczka KPP i prezeska Fundacji Akceptacja podjęła się ważnej funkcji. Z czym się mierzy wyjeżdżając do stwierdzenia zgonu?

Artykuł powstał w ramach projektu Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska pt. "Najpierw mieszkanie - nowe rozwiązania kończące bezdomność" dofinansowanego ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego w latach 2024-2026.

Zacznijmy od Fundacji Akceptacja i początków jej zaangażowania w pomoc medyczną osobom wykluczonym. Kiedy i jak to się zaczęło?

Trochę przez przypadek, ktoś po prostu potrzebował nas, o ile dobrze pamiętam, to było związane z projektami profilaktyki zdrowia, które prowadziliśmy na rzecz mieszkańców Poznania. I wtedy uczestniczyłam w takich spotkaniach grup roboczych dotyczących właśnie problemu bezdomności i zaczęliśmy się wymieniać doświadczeniami. Potem jak pandemia wybuchła, w związku z tym, że mieliśmy już karetki i mieliśmy już NZOZ, to świadczyliśmy usługi. Na przykład robiliśmy wymazy w kilku ośrodkach, bo nikt nie chciał tam pojechać. Robiliśmy też diagnostykę antycovidową społeczności romskiej, której też nikt nie chciał się podjąć. I przez ten ponad rok nie było praktycznie ani jednego zachorowania. Tak że to był duży sukces, budowanie zaufania. Potem to już ewoluowało i właściwie już tak zostało, że my tutaj na terenie Poznania zostaliśmy takim podmiotem rozpoznawanym, który w kwestiach medycznych niesie pomoc różnym grupom, w tym też osobom w kryzysie bezdomności.

Od 1 stycznia 2024 Fundacja Akceptacja świadczy usługi koronera miejskiego w Poznaniu. Co to jest za usługa?

Trzeba zacząć od tego, że w Polsce nie ma w ogóle funkcji koronera. Ustawa o chowaniu osób zmarłych i cmentarzach jest z 1959 roku i ona mówi o osobie stwierdzającej zgon. Z tym, że w toku późniejszych nowelizacji zostało określone, że zgon może stwierdzić tylko lekarz. Bo żeby w ogóle zabrać osobę z miejsca, w którym znajdują się zwłoki, lekarz musi wystawić kartę zgonu. Lekarz w karcie zgonu musi podać przyczynę śmierci. I tu się zaczynają schody. Już na tym etapie musi być też wykluczony udział osób trzecich, bo jeżeli nie jest wykluczony, to wchodzi w tym momencie prokuratura i medycyna sądowa.

Czyli to jest usługa, nazwijmy go „koronera” w cudzysłowie, która formalnie gdzieś tam zahacza o system ochrony zdrowia, ale faktycznie już w nim nie jest. Na przykład cała działalność lecznicza jest zwolniona z VATu, a koroner jest ovatowany. I formalnie to jest tak, że wystawienie karty zgonu jest ostatnim świadczeniem lekarza rodzinnego na rzecz swojego pacjenta. Ale jest kilka kruczków wykorzystywanych przez lekarza, aby odmówić, na przykład: „nie widział pacjenta przez 30 dni”. Albo nie wystawi karty zgonu, bo jest bałagan w mieszkaniu, i kto wie czy w tym bałaganie nie ma śladów, że ktoś pomagał tej osobie. A najczęstszy powód, jaki lekarze podają, to że „nie zostawi żywych, żeby jechać do trupa”. Rodzina wzywa pogotowie, a pogotowie, kiedy słyszy, że osoba nie żyje, też nie przyjedzie. Wtedy całą procedurę przejmuje policja.

W 2016 roku w Poznaniu policja przyszła do Urzędu Miasta, skarżąc się, że patrole są przy zwłokach unieruchomione przez wiele godzin. Swoje napisała też prasa, zwłaszcza w kontekście osób leżących na ulicy, czy w parkach, czyli osób w kryzysie bezdomności, ale też w mieszkaniach, gdzie rodziny czekały wiele godzin, aż ktoś w końcu przyjedzie wystawić tę kartę zgonu. Miasto powołało funkcję osoby do stwierdzania zgonu. Najpierw pełnili ją zatrudnieni do tego lekarze. I teraz w grudniu złożyłam ofertę w zapytaniu publicznym i wygraliśmy kontrakt na rok.

I jak to wygląda, jak ktoś jest znaleziony w parku na przykład?

Jeżeli osoba przejawia jeszcze jakiekolwiek ślady życia, wtedy jest wzywany 112 i przyjeżdża ZRM. ZRM wystawia kartę zgonu tylko, kiedy podejmuje medyczne czynności ratunkowe, czyli formalnie osoba jest jeszcze do uratowania. Jeżeli ZRM odstępuje od wystawienia karty zgonu, wtedy zawiadamiana jest policja, która zabezpiecza zwłoki i uruchamia procedurę: próbuje ustalić rodzinę, lekarza rodzinnego, jeżeli to jest święto lub wieczór to próbują wezwać lekarza pomocy doraźnej, niekiedy się udaje.

Ale generalnie jest tak teraz Poznaniu, że jak zwłoki są na dworze, to policja dzwoni do nas. Wtedy jedziemy, potwierdzamy, że faktycznie nie widać znamion udziału osób trzecich i wystawiamy kartę zgonu. Największy problem w przypadku osób w kryzysie bezdomności jest taki, że są one w terenie otwartym. Warunki, w jakich przebywają skutecznie zacierają wszelkiego rodzaju ślady potencjalnego udziału innych osób. To, że na przykład są jakieś wybroczyny, przy ustach, trudno stwierdzić, czy dostał od kogoś w nos i mu krew poleciała i zatkały mu się drogi oddechowe i się udusił, czy wskutek zatrucia pokarmowego, które też mogło być spowodowane przez kogoś, czy też to się pojawiło wskutek naturalnego procesu. My, jeśli jedziemy i jeśli nie ma przesłanek, które jasno mówią o udziale osób trzecich, wystawiamy kartę zgonu.

Czyli coś wiemy o osobach, które zmarły w takich okolicznościach, o miejscu znalezienia zwłok, o przyczynie zgonu?

My świadcząc te usługi, nie tworzymy żadnej dokumentacji, nie mamy takiego obowiązku. Kto by to miał robić i za co? Ta usługa i tak jest niedofinansowana. Poważnie zastanawiam się, czy będę ją kontynuować, bo ona mnie strasznie obciąża. My dostajemy w sumie 750 zł brutto za jeden wyjazd, to jest 609 zł netto. Natomiast ja muszę zapłacić lekarce, jestem osobą przyjmującą zgłoszenia, jest to logistycznie dla mnie ciężkie. Non stop, 24 godziny na dobę pod telefonem, który może zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Potem weryfikacja zgłoszenia czy możemy przyjąć czy nie. I znowu się dzieją, po prostu, rzeczy, które pokazują, jak ten system jest chory, niewydolny, bo cierpią ludzie, policja jest blokowana przy zwłokach, czeka wiele godzin, zamiast zajmować się swoją robotą. A tak naprawdę wystarczyłoby proste rozwiązanie, wystarczyłoby wystawić dokument, który potwierdza, że ta osoba nie żyje, żeby zabrać ciało do "przechowalni".

Jakieś dane dotyczące okoliczności znalezienia zwłok, które wskazywałyby, że chodzi o osobę, która doświadczała bezdomności, są jednak zbierane, czy nie?

Jeśli chodzi o miejsce zgonu, to my w protokole, który idzie do Urzędu Miasta zaznaczamy, że na przykład działki ROD czy gdzieś pod balkonem, czy w parku. Natomiast w karcie zgonu jest adres. Każde miejsce ma swój adres. I nie ma obowiązku wpisywać adnotacji, że miejsce publiczne, niemieszkalne. Więc już w statystykach GUS właściwie nie ma szansy wykryć, które z tych zgonów dotyczą osoby w kryzysie bezdomności. A już w ogóle nie ma szans, by w obecnym systemie powiązać braki czy problemy w dostępie do systemu ochrony zdrowia ze śmiertelnością.

Wydaje mi się, że w kilku przypadkach byłabym w stanie połączyć kartę zgonu, którą wystawialiśmy, z osobami, które do nas do karetki trafiały jakiś czas temu i które na przykład wysyłaliśmy na SOR, bo były duże problemy, na przykład krążeniowe czy naczyniowe. I wiem, że po prostu nic z tym nie zostało zrobione, bo ta osoba poszła i została wywalona za drzwi, mówiąc brutalnie, po jakimś pseudozabezpieczeniu. I ta osoba mogłaby żyć, a po prostu jej nie ma. To samo dotyczy samobójstw. Jak ktoś traci nogę, mimo że się starał, mimo że do nas przychodził, my go wysyłaliśmy, ale traci nogę przez zaniedbanie i potem nagle jest samobójstwo, przedawkowanie czy coś. Tak że tak to mniej więcej wygląda: tragicznie i smutno.

Bo ja rozumiem w takim systemie, w jakim teraz działamy, tak naprawdę nikomu nie zależy, żeby tę śmierć jakoś zbadać?

Nie ma opcji, bo jedyną możliwością, żeby zbadać przyczynę śmierci, jest wykonanie sekcji. Żeby zrobić to na koszt państwa, musi o tym zadecydować prokurator. Prokurator wszczyna procedury medycyny sądowej, ale robi to tylko wtedy, kiedy są do tego przesłanki, najczęściej udział osób trzecich. Trzeba przeprowadzić śledztwo i stwierdzić, czy przyczyną zgonu było to, że został pobity, bo widać, że został pobity, czy był inny powód, czy wszczynać śledztwo, czy nie wszczynać. A i tak w większości przypadków to śledztwo zostałoby umorzone, bo nie dałoby się znaleźć tego, kto tę osobę zaatakował. Natomiast w każdej innej sytuacji, która by miała doprowadzić do zdobycia informacji, czyli przeprowadzenia sekcji, musiałaby wystąpić o to rodzina i sama za to zapłacić lub organizacja taka jak nasza, która widzi, że jest osoba w kryzysie bezdomności, leży na ulicy i my mówimy: „sorry, my chcemy wiedzieć”. W kontekście na przykład badań, które prowadzimy, czy została pobita, czy ktoś jej w czymś pomógł, czy na przykład została odbita od SORu, bo na przykład widzę w naszych danych, że ta osoba u nas była, ja ją gdzieś kierowałam i widzę miesiąc później, że leży martwa gdzieś w parku, więc mogę trochę klocki poskładać. Ale kto za to zapłaci?

Więc te dane w systemie, który teraz mamy, będą totalnie zakłamane, bez odniesienia do konkretnej przyczyny śmierci, bo zawsze będzie wpisana w tej karcie nagła śmierć sercowa. I nie będzie nawet chorób współistniejących, bo wpisując cokolwiek innego, my musimy mieć pewność, że to miało miejsce. Tylko lekarz, który przeprowadza sekcję, może wpisać realne przyczyny śmierci.

Czyli ta nagła śmierć sercowa, to jest taki wytrych, którego używacie.

Zawsze serce stanie, więc to tak naprawdę jest, śmiejąc się. Chyba, że ktoś się powiesił, albo przedawkował i o tym wiadomo, bo pozostawił na przykład list pożegnalny. Wtedy wpisuje się jako samookaleczenia ze skutkiem śmiertelnym, bo to tam w ICD (Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych) jest cały dział dotyczący śmierci wskutek potrącenia, utopienia czy uduszenia. Natomiast jeśli chodzi o wszystkie inne przyczyny związane z jakąś chorobą, to nawet jak się zakrztusi, to zamknie drogi oddechowe i przez zamknięcie dróg oddechowych nastąpi śmierć sercowa. Bo serce stanie i koniec.

Czyli to nam tak naprawdę nic nie mówi?

O przyczynie nic.

Z tych osób, które były znalezione w przestrzeni publicznej w Poznaniu w tym roku, to ile z nich doświadczało bezdomności, a ile po prostu akurat zmarło na zewnątrz?

Tam, gdzie byłam, to od razu wiedziałam. Zbyt długo w tym siedzę. Wiem, czy to była osoba w kryzysie, czy to była osoba, która na ulicy zasłabła. Myślę, że około jedna czwarta. Co najmniej. Znaczy się może „co najmniej” to za mocno powiedziane, ale no właśnie: kwestia liczenia osób w kryzysie bezdomności. Czy osoba, która na stałe mieszka na działkach jest osobą w kryzysie bezdomności czy nie? Albo osoba, którą znaleźliśmy pod drzewem na osiedlu, która miała rower, masę siat, ale czy ona po prostu miała masę siat, jak to często mają osoby w kryzysie bezdomności, które cały dobytek ze sobą noszą, czy tylko po prostu miała więcej zakupów? Bo ta osoba już nic nie powie. I to jest znowu tylko jakaś próba oceny sytuacji, którą widzimy i tak naprawdę ona nie jest też łatwa do rozpoznania. Wiadomo, jak ktoś leży tutaj gdzieś w krzakach i jeszcze sąsiad przychodzi i mówi, że wie, że tutaj cały czas mieszkał, to są takie zerojedynkowe sytuacje, ale jest ich naprawdę niewiele. Reszta to takie, że został znaleziony w pustostanie. Ale czy on faktycznie w tym pustostanie przebywał, czy po prostu na chwilę tam wszedł? A może dostał jakiegoś strzała i wszedł tam, żeby na chwilę się położyć i już nie wstał? A może gdzieś ma dom? Ciężko to określić.

A co się dzieje, jak ktoś umiera w schronisku czy w noclegowni? Czy tutaj jest taka sama procedura?

Do noclegowni powinien przyjechać lekarz rodzinny, ale tam też często czekają wiele godzin, jeśli odmawia. Parę razy już też byliśmy w schroniskach. Ale też zdarzają się sytuacje, że ktoś wieczorem przyjeżdża do ośrodka i w nocy umiera. Mieliśmy taką jedną sytuację, kiedy osoba w ogóle nie została w pełni wciągnięta do ewidencji ośrodka, nie mówiąc o sprawdzeniu dokumentacji medycznej, bo przyjechała wieczorem, więc był tylko opiekun. Pracownik socjalny, który przeprowadziłby wywiad, miałby przyjść dopiero rano. A on w nocy zmarł. I nic nie było wiadomo, nie było lekarza. Tak że my tam pojechaliśmy i wystawiliśmy kartę zgonu, bo przyczyna była naturalna.

To tak podsumowując, rozumiem, że ten system wymusza jak najszybsze wystawienie karty zgonu, czyli z wyjątkiem sytuacji udziału osób trzecich w żaden sposób nie zachęca do zbadania tej śmierci pod kątem bezdomności, czy na przykład przedawkowania używek. Samo wprowadzenie tego „koronera” w niektórych miastach tak naprawdę nie rozwiązuje problemu?

Daje po prostu możliwość przyspieszenia tych procedur w pewnych określonych sytuacjach. Z jednej strony pomagamy rodzinom, dbamy o kwestie epidemiologiczne, które tutaj wchodzą w grę, czyli zagrożenia zdrowotne, które mogą się wytworzyć w związku z przebywaniem osoby na przykład już się rozkładającej. A z drugiej strony wydajemy środki publiczne.

W krajach anglosaskich funkcja koronera jest częścią systemu sprawiedliwości. Więc oni wchodzą w przypadki, które są w jakimś sensie podejrzane, nie jakoś bardzo, ale na przykład zwłoki są na zewnątrz. I taki koroner może zlecić sekcję, może nie zlecać, może zlecić np. tylko toksykologię. I wydaje się, że to działa o tyle, że ten koroner dokonuje takiego mini-śledztwa. Jest jakaś próba zrozumienia, co się stało. I dzięki temu są tam trochę lepsze dane na temat tego, dlaczego ludzie umierają, ten kontekst ma też znaczenie. Bo jeżeli ktoś umiera w parku, czy na działkach, to jest za tym jakaś historia, prawda? Więc tutaj chodzi nie tylko o to, żeby to wszystko usprawnić finansowo i czasowo. Tylko też o to, że musimy mieć poczucie, że jest niezależna instytucja, która czuwa nad tym, żeby każda podejrzana śmierć była rzetelnie wyjaśniona. Bo to też jest w interesie osób żyjących, w interesie naszego poczucia sprawiedliwości, poczucia, że państwo dba o nasze bezpieczeństwo i zdrowie publiczne.

U nas wszystko się rozbija o pieniądze, o to, kto by miał to finansować. Tak naprawdę funkcja koronera mogłaby być, na bazie moich doświadczeń i tego, co teraz powiedziałaś, dwustopniowa. Najpierw jedzie osoba do stwierdzenia, że ktoś nie żyje, mógłby to być nawet ratownik kwalifikowany tak jak ja; osoba, która ma minimalną wiedzę medyczną i ona na przykład robi wstępne oględziny i stwierdza, wystawia dokument. Bo tak naprawdę chodzi o to, żeby tę osobę zabrać z tego miejsca i później na przykład toku śledztwa, czy w toku toksykologii zadecydować, czy badać dalej czy odpuścić. Zabranie zwłok z tego miejsca, zwolnienie policji nie powinno zamykać tematu, ono wręcz powinno otwierać ten temat i dać możliwość, żeby jak są jakiekolwiek przesłanki albo potrzeby, przeprowadzić badania i przeprowadzić śledztwo już w toku normalnych procedur.

Ja tylko trochę liznęłam tego, ale to, co widzę, jak to wszystko wygląda… A tak naprawdę, to jest jeszcze człowiek, prawda? Już nie żyje, ale jest człowiek. I też przez ten chory system też widzę, że ja z moimi lekarkami podporządkowujemy się temu, gdzieś tam staramy się zachować jakieś normy i po prostu przynajmniej pilnować, żeby to, co my robimy, miało jakieś znamiona normalności. Tylko to prawo jest takie, że… że to prawo powinno stanąć przed sądem, mówiąc krótko.

Z pomocą medyczną jest też związana baza danych medycznych, którą opracowałaś. Skąd taki pomysł, żeby zbierać dane medyczne?

Na początku to była kwestia tego, że trafiały do nas osoby, o których nic nie wiedzieliśmy i nie mieliśmy żadnego narzędzia, według którego moglibyśmy stworzyć jakąkolwiek dokumentację. My na przykład zakładaliśmy specjalistyczny opatrunek, ta osoba szła następnego dnia gdzieś indziej i ten opatrunek jej ściągano, podczas gdy on powinien być na przykład dwa tygodnie na tej ranie. Zamysł był taki, żeby stworzyć narzędzie usprawniające pracę personelu okołomedycznego. Ta baza miała też dać tym streetworkerom poczucie bezpieczeństwa, w razie jak coś się zdarzy. I właśnie mi o coś takiego chodziło, narzędzie stworzone na podstawie karty udzielonej kwalifikowanej pierwszej pomocy (KPP), która powinna być wypełniana na przykład przez ratowników kwalifikowanych w różnych służbach ratowniczych.

Dzięki tej bazie można by zbierać też cenne informacje pokazujące skalę. Bo nie tylko lista osób, ale też co robimy, że to nie jest tylko plasterek na paluszek. Nie, tam były naprawdę dosyć poważne rany, tam były różne trudne sytuacje, gdzie my prowadziliśmy trochę procesy lecznicze. Kilka osób przychodziło do nas regularnie co drugi dzień ze zmianą opatrunków na bardzo brzydkich ranach. No i to już była praktycznie przychodnia leczenia uporczywych czy ciężkich ran i to w tej ewidencji jest widoczne.

Ale żeby to działało, to wszystkie organizacje, które są zaangażowane w tego typu pomoc, powinny korzystać z tej bazy, prawda?

Tak. Mamy wypracowany system wymiany informacji pomiędzy organizacjami, ale to praktycznie nie funkcjonuje, bo inne organizacje z tego nie korzystają. To jest kolejna innowacja, których wiele powstało przez ostatnie lata, która leży tak naprawdę na półce i ma potencjał, żeby zbierać ważne informacje. Ona naprawdę do wdrożenia nie wymaga nie wiadomo jakich nakładów. Tak naprawdę wystarczyłoby, żeby organizacje zajmujące się streetworkingiem medycznym, czy usługami środowiskowymi medycznymi, bo to jest bardziej prawidłowa nazwa, chciały z tego skorzystać i chciały to przetestować. Mam nadzieję, że prędzej czy później gdzieś coś z tego jeszcze ujrzy światło dzienne.

Ale czy to nie byłoby dobrze, żeby był jeden system zbierania danych: u Was, w organizacjach, na SORze, w karetce i tak dalej?

Właśnie jest problem tego styku: tam, gdzie nie ma ubezpieczenia i tam, gdzie jest ubezpieczenie. I my praktycznie działamy poza systemem ubezpieczenia, bo to co robimy na ulicy, bezpośrednio z osobami w środowisku, tam praktycznie w większości te osoby nie mają ubezpieczenia. My nie pytamy o ubezpieczenie, nam nie jest potrzebne. Kwestia ubezpieczenia pojawia się dopiero, kiedy trzeba tę osobę wdrożyć dalej w procesy lecznicze, których bez ich zgody zazwyczaj się nie udaje uruchomić, a te osoby nie zawsze chcą.

Nasz system jest dualny: albo państwowy, albo prywatny, one kompletnie nie mają ze sobą styczności, nie ma tego zazębienia. Ja na przykład nie mając kontraktu z NFZ, mimo że jestem NZOZem, działam tylko prywatnie, nie mam możliwości po PESELu sprawdzić historii medycznej danej osoby.

Gdybyśmy byli w systemie, wtedy to, co na przykład mamy w laptopie, mogłoby być przekazane Zespołowi Ratownictwa Medycznego czy bezpośrednio na SORze. Ale to są problemy, których my nie rozwiążemy ani taką bazą, ani nawet dobrą wolą SORów czy zespołów ratownictwa medycznego czy przychodni, czy izby przyjęć.

Są przykłady, gdzie z inicjatywy samych dyrektorów danych szpitali zostały uruchomione systemy wsparcia, na przykład pomieszczenie na SORach, dzięki którym osoby w kryzysie bezdomności mogą być przygotowane do badania zgodnie z odpowiednimi warunkami. Ale to są jedynie oddolne inicjatywy jednostek, nie ma tutaj żadnej systemowej próby unormowania.

   

Anna Szymkowiak: Społeczniczka i ratowniczka. jest prezeską Fundacji Akceptacja, którą założyła w 2017 roku. Fundacja zajmuje się wsparciem medycznym osobom zagrożonym społecznym wykluczeniem realizując różne programy profilaktyki zdrowia i profesjonalne szkolenia z pierwszej pomocy. Prywatnie jest ratowniczką wodną, miłośniczką historii, literatury i dobrej muzyki. Czas spędza aktywnie rozwijając pasje związane z ratownictwem wodnym i sportami wodnymi. Jako społeczniczka jest zaangażowana w prace różnych zespołów i federacji, w ramach których działa na rzecz przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu różnych grup społecznych.
dr Magdalena Mostowska: Socjolożka, pracuje na Wydziale Geografii Uniwersytetu Warszawskiego, zrealizowała wiele projektów badających sytuację polskich migrantów doświadczających bezdomności w krajach UE oraz doświadczenia kobiet bez domu. Obecnie prowadzi projekt badawczy pt. „Dane o śmierci osób doświadczających bezdomności w Polsce” (2022/45/B/HS6/00322) finansowany przez Narodowe Centrum Nauki. Celem projektu jest rozpoznanie sytuacji w Polsce zarówno jeśli chodzi o zbierane dane, jak i doświadczenia wszystkich osób, które ze śmiercią stykają się na co dzień, między innymi: wolontariuszek, streetworkerów, ratowników medycznych, pracownic socjalnych.
dr Ewelina Biczyńska: socjolożka i geografka, obecnie pracuje na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Absolwentka Studiów Latynoamerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim (CESLA). Jej główne zainteresowania akademickie skupiają się wokół sprawiedliwości przestrzennej, przemian społecznych i miejskich ze szczególnym uwzględnieniem Ameryki Łacińskiej. Od 2019 roku zaangażowana w projekt badawczy pt. „Dyskursy i dylematy rozwojowe lokalnych społeczności Ameryki Środkowej” (2018/29/B/HS6/00187), a od 2023 roku pracuje przy projekcie badawczym „Dane o śmierci osób doświadczających bezdomności w Polsce” (2022/45/B/HS6/00322).
Podcast "Kwadrans akademicki" spotify apple


Wybierz kwotę