15.05.2025

Zupowe mieszkania

Był człowiek, którego znaliśmy wiele lat ale nigdy nie przyszło nam do głowy, żeby zaproponować mu udział w programie - o wyzwaniach programu mieszkaniowego inspirowanego NM opowiada Piotr Żyłka, prezes krakowskiej Fundacji ZUPA

Zdjęcie na stronie głównej Piotr Żyłka (autor: Przemysław Kleczkowski), Zdjęcie wyżej: strona internetowa zupanaplantach.pl

Dorota Bidzińska: Jak to się stało, że poszliście właśnie w tę stronę – w pomoc w oparciu o mieszkanie?

Piotr Żyłka: Pierwsze i jedyne założenie, jakie mieliśmy, gdy zaczynaliśmy działać jako Zupa na Plantach, to nie stawiać sobie żadnych założeń wstępnych, bo one nie mają najmniejszego sensu. Jak można robić jakiekolwiek założenia, jeśli się jakiejś przestrzeni czy konkretnych ludzi dobrze nie zna? Chcieliśmy najpierw poznawać realia ulicy i potrzeby żyjących na niej osób, i dopiero na podstawie tej wiedzy zastanawiać się, jak będziemy próbować je wspierać. Ważna była i jest dla nas też gotowość do modyfikowania naszego sposobu działania i szukania nowych rozwiązań. Spotkania przy zupie, a później wyjazdy na pustostany, pozwoliły nam zauważyć osoby, u których dostrzegaliśmy zasoby i gotowość do zawalczenia o głębszą zmianę w ich życiu, więc zaczęliśmy szukać rozwiązań, które mogłyby być w takim procesie pomocne.

Po kilku latach działania na ulicy przekonaliśmy się też, że nasze zaangażowanie to nie jest słomiany zapał i możemy ludziom zaproponować, coś więcej niż dawanie swojego czasu, uważności, wspierającej rozmowy i doraźnej pomocy materialnej. Jako organizacji udało nam się zbudować zaufanie społeczne, za czym idzie wsparcie darczyńców. Mówiąc inaczej – pojawiły się środki finansowe, które dodały nam odwagi w myśleniu o bardziej złożonych formach wsparcia. Postanowiliśmy spróbować. Choć oczywiście od tego „spróbujmy” do realizacji była długa droga. Przyglądaliśmy się różnym rozwiązaniom i modelom pracy z osobami z doświadczeniem bezdomności w Polsce i za granicą, zdobywaliśmy widzę, jeździliśmy na wizyty studyjne i na tej postawie przygotowaliśmy pierwszy wariant najważniejszych założeń Programu Zupowe Mieszkanie.

Wydaje się, że wasz program ma wiele wspólnego z podejściem w duchu Najpierw Mieszkanie.

Nie prowadzimy klasycznego Housing First, ale na pewno w dużym stopniu się nim inspirujemy. Wspólne jest odejście od drabinkowej formy pomocy, dostęp do indywidualnego wsparcia asystenta i pomocy specjalistycznej oraz brak wymogu abstynencji. Ale są też u nas takie elementy, które różnią nasz program od klasycznego NM, między innymi założenie, że pomoc mieszkaniowa jest ściśle powiązana z gotowością włączenia się w towarzyszący jej program aktywizacji zawodowej i integracji społecznej, który jest dla nas szczególnie ważny i obligatoryjny dla uczestników.

Jak pozyskiwaliście lokale do projektu?

Na początku chcieliśmy je uzyskać od miasta, ale to się nie udało. Okazało się, że są różne formalne przeszkody. Była dobra wola po stronie magistratu, ale nie wpisaliśmy się w założenia, które obowiązywały w tamtym czasie. Ostatecznie, trochę w akcie desperacji, zaczęliśmy szukać lokalu przez nasze media społecznościowe i znalazły się osoby, które znały działania Zupy i wynajęły nam mieszkania na rynku komercyjnym, ale po bardzo preferencyjnych cenach. Jak to będzie wyglądało w przyszłości? Zobaczymy. Liczymy, że z czasem polityka mieszkaniowa miasta stanie się bardziej otwarta na udostępnianie lokali, także do programów takich jak nasz.

Kim są osoby, które zapraszacie do programu Zupowych Mieszkań?

Pierwsi uczestnicy to były osoby, które znamy z naszych wyjazdów na pustostany. Co tydzień w małych grupach, zazwyczaj dwu albo trzyosobowych, odwiedzamy ludzi w tzw. miejscach niemieszkalnych, czyli na pustostanach, działkach i w innych przestrzeniach, w których żyją osoby doświadczające bezdomności. Takie odwiedziny są szansą do zbudowania bezpośrednich relacji i ich pogłębiania, bo łatwiej jest kogoś poznawać w bardziej kameralnych warunkach.

Zupowe Mieszkania - video Zupanaplantach.pl

Na początku opieraliśmy się przede wszystkim na obserwacjach naszych wolontariuszek i wolontariuszy oraz osób koordynujących wyjazdy na pustostany. To na podstawie ich opinii wiedzieliśmy, że dana osoba może mieć w sobie zasoby i chęć, by powalczyć o zmiany w życiu i warto jej zaproponować udział w programie. Z czasem, na podstawie doświadczeń prowadzenia Zupowych Mieszkań, opracowaliśmy w zespole procedurę rekrutacyjną. To nie jest szczególnie rozbudowany proces. Obejmuje rozmowę z asystentką socjalną, terapeutą i spotkanie z zespołem prowadzącym program. Dzięki tym kilku krokom obie strony mają czas, żeby się trochę lepiej poznać, a potencjalny uczestnik programu ma szansę podjąć świadomą decyzję. W tzw. międzyczasie zapraszamy też taką osobę, żeby kilka razy przyszła do przestrzeni aktywizacji zawodowej i poznała lepiej również ten element programu.

W sumie macie w programie miejsce dla czterech osób, dwa dwuosobowe mieszkania.

W tym momencie mamy trzech uczestników w mieszkaniach i jednego, jak go nazywamy, „satelitę”. To osoba, która mieszkała w jednym z naszych mieszkań, ale niedawno otrzymała lokal socjalny. Równocześnie nadal chce pozostać w programie – korzystać ze wsparcia asystentki socjalnej i specjalistów, brać udział w aktywizacji zawodowej. Pewnie niedługo dołączy do nas jeszcze jedna osoba.

Nie mieliście problemu z tym, że spośród tylu osób, z którymi się spotykacie, mieszkanie zaoferowaliście tylko czwórce? Nie spotykacie się z zarzutami, że to niesprawiedliwe?

Każda z osób, z którą się spotykamy, jest inna i ma inne potrzeby. To nie jest tak, że chętni walą do nas drzwiami i oknami. Uczestnictwo w naszym programie to nie tylko bezpieczny dach nad głową, ale również gotowość do zmierzenia się z różnymi problemami, które doprowadziły człowieka do życia na ulicy. Nie każdy potrafi wskoczyć na tak głęboką wodę. Nigdy nie spotkałem się, żeby ktoś miał do nas pretensje, że nie zaprosiliśmy go do uczestnictwa w programie.

Od jakiegoś czasu osób chętnych do współpracy szukamy również w krakowskich schroniskach i przytuliskach, bo zdarzało się tak, że zwalniało się miejsce w jednym z mieszkań, a wśród osób, które odwiedzamy w trakcie wyjazdów pustostanowych, nie widzieliśmy nikogo, kto mógłby chcieć dołączyć do Zupowego Mieszkania.

Opowiedz coś więcej o programie aktywizacji społeczno-zawodowej, który towarzyszy mieszkaniom. Prowadzicie go we współpracy z Żywą Pracownią – firmą społeczną działającą na styku rzemiosła, sztuki i ekologii.

W przypadku każdej osoby wygląda to trochę inaczej. Przez to, że Żywa jest miejscem interdyscyplinarnym, uczestnicy mają możliwość sprawdzić, w jakiej aktywności się najlepiej odnajdują. Staramy się to kroić pod nich. Jedni wolą pracę w warsztacie, przy naprawie rowerów. Inni lepiej odnajdują się w kontakcie z ludźmi, więc są angażowani w przygotowywanie i współprowadzenie organizowanych przez Żywą zajęć. Są też tacy, którzy najchętniej podejmują proste prace porządkowe. Mieliśmy w programie mężczyznę, który miał doświadczenie pracy z sitodrukiem, więc szukaliśmy sposobu, żeby mógł te umiejętności wykorzystać. Na przykład robił torby i fartuchy dla wolontariuszy z logiem Zupy. Widać było, że on się też tak po ludzku bardzo cieszył, że może zrobić coś, co później noszą wolontariusze. Takie „miękkie” rzeczy też są bardzo ważne.

W programie aktywizacji wspólne dla wszystkich są główne ramy organizacyjne. Dwa razy w tygodniu instruktor spotyka się z całą grupą na 4-5 godzin. To ważne, żeby spotkania odbywały się w zespole, bo to okazja do odbudowywania w sobie umiejętności współpracy z innymi ludźmi. Do tego każdy ma w tygodniu indywidualne spotkanie z instruktorem, w trakcie którego jest czas na rozmowę, ewaluację i wsparcie dla tej konkretnej osoby.

Na początku mieliśmy założenie, że wszyscy uczestnicy będą realizować ten sam program, mniej więcej w tym samym tempie. Już po roku okazało się, że to jest nierealne i musimy dostosowywać to tempo do indywidualnych możliwości.

Czy uczestników, którzy wchodzą do programu, obowiązuje kontrakt?

Podpisujemy dwa dokumenty. To są umowy dla obu stron. Żebyśmy mieli jasne ramy, w których się poruszamy, a uczestnicy wiedzieli, na co dokładnie się piszą. Pierwsza to umowa o bezpłatnym udostępnieniu lokalu. Zawiera krótki regulamin korzystania z mieszkania, podstawowe kwestie związane z bezpieczeństwem, stosunkami sąsiedzkimi i ochroną praw drugiego lokatora. Początkowo obowiązywał też zakaz picia alkoholu na terenie mieszkania, ale z czasem wycofaliśmy się z tego, bo prowadziło do frustracji po obu stronach. My się wkurzaliśmy, że ktoś nas robi w konia, a uczestnicy, że muszą kombinować, nie mogą być szczerzy. Jeśli myślimy o poważnej, głębokiej współpracy, to nie da się tego robić bez wzajemnego zaufania i szacunku.

Ostatecznie szkolimy się i próbujemy pracować w nurcie redukcji szkód. Mamy w naszym zespole terapeutkę uzależnień, przy czym kontakt z nią nie jest obowiązkowy. Część uczestników z nią współpracuje, ale nie wszyscy. To też jest proces, żeby dojrzeć do poważnego zmierzenia się ze swoją chorobą alkoholową. Mieliśmy takich uczestników, którzy podjęli leczenie i są w abstynencji, ale też takich, po których widać, że są bardzo chorzy, a sami twierdzą, że nie mają żadnego problemu z piciem.

A druga umowa?

Dotyczy już samego udziału w programie „Zupowe Mieszkanie” i zawiera deklarację współpracy z asystentką socjalną oraz udziału w aktywizacji zawodowej. Uczestnik z asystentką nakreśla indywidualny plan, nazywają, o jakie aspekty zmiany w swoim życiu chciałby zawalczyć. Raz na pół roku mamy spotkania ewaluacyjne w poszerzonym składzie, to znaczy uczestnik, asystentka, instruktor i przedstawiciel fundacji. Rozmawiamy o tym, co w kończącym się okresie dobrze zafunkcjonowało, a co niekoniecznie, jakie dana osoba ma plany i czy ma dalszą chęć współpracy. Na tej podstawie podejmujemy decyzję o przedłużeniu albo zakończeniu współpracy.

Co roku spotykamy się też naszym zespołem i mając w głowie doświadczenia kolejnych 12 miesięcy działań, korygujemy program pod kątem tego, co się sprawdza, a co nie. Jakie założenia okazały się dobre, a jakie nie wytrzymały zderzenia z rzeczywistością. Najśmieszniej jest, kiedy robisz modyfikację na podstawie pogłębionej analizy wydarzeń ostatnich miesięcy i myślisz, że teraz to już na pewno będzie dobrze, a okazuje się, że jest jeszcze gorzej. Ten program to naprawdę żywy organizm i trzeba być gotowym do nieustannego uczenia się oraz otwartość na zmiany.

Co na przestrzeni tych lat zaskoczyło was najbardziej? Gdzie oczekiwania najmocniej rozminęły się z rzeczywistością?

Na pewno dużym wyzwaniem dla zespołu jest uczenie się pracy z osobami uzależnionymi. Ustalanie granicy po przekroczeniu której trzeba bardziej zdecydowanie reagować.

Dobrze zapamiętałem też taką sytuację: był człowiek, którego znaliśmy od wielu lat, ale nigdy nie przyszło nam do głowy, żeby zaproponować mu udział w programie. W sumie teraz, z perspektywy czasu, nie wiem, dlaczego tak się stało. Po prostu założyliśmy, że na pewno nie będzie chciał w nim uczestniczyć. Dopiero gdy pojawiła się nowa wolontariuszka i ze swoim świeżym spojrzeniem zwróciła nam na niego na nowo uwagę, zdaliśmy sobie sprawę, że nigdy nie zapytaliśmy go wprost, co on myśli o takiej potencjalnej współpracy. Okazało się, że był bardzo chętny. Ta osoba dołączyła do programu i bardzo mocno z niego korzysta. Dla mnie i dla całego zespołu to była ważna lekcja, która nam przypomniała, że musimy cały czas być uważni i pilnować się, żeby nie wejść w jakieś schematy. Bo okazuje się, że nawet w organizacji takiej jak Zupa na Plantach, nastawionej na uważność i słuchanie, można „skreślić” człowieka i bez rozmowy z nim stwierdzić, że jakaś forma wsparcia na pewno nie jest dla niego.

Piotr Żyłka: jeden z założycieli Zupy na Plantach, prezes zarządu Fundacji Zupa, dziennikarz, autor podcastów i książek. M. in. wywiadu-rzeki z księdzem Janem Kaczkowskim "Życie na pełnej petardzie". Laureat Nagrody Dziennikarskiej „Ślad” i Nagrody Dziennikarzy Małopolski.
Dorota Bidzińska: dziennikarka i reporterka. Publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Przeglądzie”, „Gazecie Wyborczej”, „Znaku”. Interesuje się dziennikarstwem rozwiązań. Od ponad ośmiu lat wolontariuszka w stołówce dla potrzebujących, w tym osób w kryzysie bezdomności, prowadzonej przez Fundację Po pierwsze Człowiek w Krakowie.

Artykuł powstał w ramach projektu Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska pt. "Najpierw mieszkanie - nowe rozwiązania kończące bezdomność" dofinansowanego ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego w latach 2024-2026.

Nasze projekty są finansowane ze środków publicznych przyznawanych w konkursach dla ngo. Jesteśmy doceniani. Jednak do każdego dofinansowania musimy dołożyć środki prywatne. Zazwyczaj jest to 10% kosztów całego projektu. Wesprzyj nas wpłacając dowolną kwotę na "wkład własny"

Wybierz kwotę