02.09.2024
Proces kończenia bezdomności to nie wyścig ani wymiana handlowa nastawiona na zyski – mówi Andrzej Ptak, prezes fundacji Homo Sacer we Wrocławiu.
Artykuł powstał w ramach projektu Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska pt. "Najpierw mieszkanie - nowe rozwiązania kończące bezdomność" dofinansowanego ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego w latach 2024-2026.
Dlaczego w metodzie Najpierw Mieszkanie na starcie daje się osobie w kryzysie bezdomności dach nad głową, a nie np. udział w terapii uzależnień?
Andrzej Ptak: Metoda Najpierw Mieszkanie (dalej: NM) odwraca powszechną narrację pomocową. Nie zakłada, że osoba w bezdomności najpierw musi spełnić pewne wymagania i wypracować kompetencje, żeby móc starać się o mieszkanie. Zakłada, że mieszkanie jest naturalnym prawem człowieka. Bez niego człowieczeństwo ulega degradacji. To jest osadzona na ludzkiej godności istota NM. Klucze do mieszkania zamykają bezdomność, jednocześnie otwierają wszystko inne, co nie mogło być wyrażone po drugiej stronie.
Ale NM to nie jest tylko mieszkanie.
Klucze zamykają bezdomność. Jednocześnie uruchamiają długoletni proces wychodzenia z psychicznego kryzysu egzystencjalnego. Człowiek wchodzi do mieszkania, ale nie potrafi w nim żyć.
Czego musi się w nim nauczyć?
Prozaicznych czynności: spania w łóżku, obsługi pralki, mikrofali, utrzymywania porządku czy zachowania higieny. Zwłaszcza, że do NM kwalifikuje się osoby z najtrudniejszymi doświadczeniami bezdomności, żyjące na ulic od wielu, wielu lat, cierpiące na zaburzenia i choroby psychiczne, uzależnione, nieradzące sobie w systemowych programach. Przyzwyczajenie do mieszkania nie jest jednak tak trudne, jak praca nad psychiką i przejście z ulicznej traumy do domostanu rozumianego jako dobrostan bycia we własnym domu. Bezdomność jest permanentnym stanem traumy, codzienną walką o przetrwanie. Człowiek wchodzi do mieszkania z ogromnym bagażem lęków, bólu, wstydu, brakiem zaufani.
Na czym polega praca asystenta, żeby temu człowiekowi pomóc?
Składowe traumy każdej osoby są inne, więc najważniejsze jest indywidualne, podmiotowe podejście. Asystenci, osoby wspierające odchodzą od ogólnego postrzegania bezdomności, by razem zatrzymać się i wsłuchać w głos tego konkretnego człowieka, będąc z nim w naturalnej bliskości. Postawa asystenta i czas są kluczowe w drodze do uczenia się normalności. Normalności rozbieranej powoli z ulicznych zakłóceń zdeterminowanych ciągłą walką o przetrwanie. Człowiek, który żył na ulicy od 20 lat, nie poczuje się jak u siebie od razu po wejściu do mieszkania. Nie poczuje się jak w domu jeszcze kilka lat później. Na ulicy żył w dzikim świecie. Potrzebuje czasu, by wrócić do życia z sobą samym, do poznania siebie w osobistej przestrzeni, której od wiele lat nie doświadczał. Ten wymiar czasu, wydaje się dla nas jakąś nieistotną zmienną. Przecież Pan Kapelusznik nie istnieje. Mówimy o temporalnym procesie lecz niekoniecznie traktujemy czas jak wielowymiarową własność procesu. Akceptujemy ją, gdyż po prostu sobie płynie lecz nie zrozumiemy jej na tyle, by jej bezwiednie nie zakłócać. Zapewnienie mieszkania do czasu ustania potrzeby wydaje się nad wyraz zrozumiałe i zgodnie z metodą NM stanowi jedną z nieodłącznych cech programu. Warto jednak przyjrzeć się wartości czasu jako elementarnej podstawie warunkującej zachowanie silnie zindywidualizowanego procesu. Czas staje się wówczas kluczową charakterystyką samej metody NM. Jest silnie zestrojoną z uczestnikiem własnością wpływającą na jego potencjał. Pozycja osoby wspierającej jest sytuowana najczęściej z boku lub z tyłu, nigdy z przodu. W takiej relacji potrzebna jest ogromna uważność, bo każde działanie asystenckie wpływa na proces wsparcia i może na powrót eskalować lęk i spowodować wycofanie z relacji. Dlatego lepiej spokojnie wspólnie spacerować niż uganiać się za efektami. Świadome dostrojenie się do oczekiwań uczestnika lub uczestniczki w początkowym okresie wdrażania metody wydawało się skrajnie ryzykowne. Przecież zaproszenie otrzymali uczestnicy i uczestniczki ze szczególnymi potrzebami, obciążeni wieloma zakłóceniami, w tym uzależnianiami. Wyobrażaliśmy sobie, że nie osiągniemy najmniejszych rezultatów, a wdrażany program zakończy się kompletną porażką. Tak się jednak nie stało.
Te obawy brzmią jak odwieczne pytanie o to, czy człowiek jest z natury dobry czy zły.
NM odsłania potrzebę bycia dobrym. Gdy uda nam się zapewnić poczucie bezpieczeństwa, szacunku i zaufania, to niezależnie od traum w przeszłości uczestnicy są zdolni zatrzymać się na granicach własnego szaleństwa i autodestrukcji. W przyjmowaniu osoby ważny jest poziom zaufania, dlatego w asystenturze nie staramy się nadmiernie odsłaniać czyich archiwów, by nie ulegać negatywnemu nastrojeniu. Relacja nie wymaga z naszej strony analizy obrazu doświadczeń w bezdomności. Relacja zaczyna się bardziej od carte blanche równoważącej pozycje uczestnika z asystentem. To wstęp budowania zaufania. Jeśli się uda, można wrócić wspólnie do archiwów i próbować zmierzyć się z przeszłością. Staramy się dotykać światów uczestników bez kategoryzowania ich w porządku dobra czy zła. Przeszły stan w bezdomności odsłania się w rozmaity formach, najczęściej w postaci traumy. Rany nie są dobre czy złe. Rany pozostają nawet wówczas, gdy się zagoją, zapisane pamięcią ciała jako blizny. W bliższej relacji dostrzegamy wyraźnie te blizny. Skłaniają nas one do większej uważności, zatrzymania się w ocenie zachowania, które przekracza wytyczone granice jakiejś normy. Im więcej widzimy, tym ostrożniej się poruszamy, tym mniejsze odczuwamy rozczarowanie, gdy pojawia się następny kryzys i osoba zachowuje się irracjonalnie.
Program NM często jest nazywany rozdawnictwem mieszkań za darmo. Jest trudny w odbiorze, bo nie stawia przed uczestnikami takich wymogów, jak np. trzeźwość czy chodzenie do pracy.
To czarno-białe myślenie. Przykładamy swoją miarę do osób, które doświadczyły głębokiej traumy i kryzysów egzystencjalnych, których nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. W bezdomności istnieje jeden porządek przetrwania, w którym instynkt samozachowawczy pozwala przeżyć dzień. Nie potrafię odczuć nawet tego jednego dnia, a od 40-stu lat pracuję w tej tematyce. By uprościć złożony obraz bezdomności, stosuję alegorię wilka. Osoba na ulicy prowadzi wilcze życie, samotną egzystencję, w której czasem musi zawalczyć ze szczurem o kawałek chleba. W tym porządku przetrwania żyje się w bezustannym lęku. Każde inne zwierzę traktowane jest jako potencjalne zagrożenie. Jako społeczeństwo ratujemy tego wilka, by za chwilę przemienić go w wytresowanego pieska. Dajemy mu mieszkanie, by kontrolować i panować nad nim. Damy mu jedzenie, jeśli wyciągnie łapę. Pozwolimy pójść na spacer, jeśli zaszczeka na komendę. W takich realiach wilk nadal nie czuje się bezpieczny i chciany.
Tak zwane drabinkowe podejście, czyli założenie, że na kolejne etapy pomocy trzeba zasłużyć, a za złe zachowania spada się z drabiny, jest charakterystyczne dla systemowej pomocy, np. w schroniskach. Dlaczego to nie działa?
W deterministycznym modelu drabinkowym zakłada się, że osoba doświadczająca bezdomności w sposób naturalny będzie dążyła do polepszenia swoich warunków bytowych. Nie uwzględnia się natomiast jej rozwiniętych zdolności adaptacyjnych wynikających z konieczności przystosowania się do skrajnie trudnych warunkach życia na ulicy. Wyższy czy niższy standard placówki jest bez znaczenia. Determinizm przejawia się wyłącznie w walce o przetrwanie. Jeśli pierwszy „schodek” to zapewnia, to nie ma potrzeby gramolenia się wyżej, szczególnie, że osiągnięcie kolejnych stopni nie daje szans na uzyskanie samodzielnego mieszkania w krótkim czasie. Nawet jeśli osoba podejmuje taki trud, to wystarczy jeden błąd, np. złamanie abstynencji, by wróciła ponownie na pierwszy schodek. Model schodkowy odwołuje się w istocie do resocjalizacji i procesu wychowawczego. Nadzoru i kary. I choć samo pojęcie zostało wycofane z terminologii polityk społecznych, pozostaje niezmiennie jego osią.
Już słyszę głosy: nie podoba się, to niech człowiek wraca głodować na ulicę.
Takie nastrojenie z jednej strony jest powszechnym objawem naszej ignorancji, z drugiej, bezgłosem osób doświadczających bezdomności, pobawionych właściwej reprezentacji. Ich głos nie jest nawet echem w systemie wsparcia. Dlatego nie protestują, gdy jedyną propozycją dla nich jest miejsce na rozłożonym w kącie placówki materacu. A jeśli osoba odrzuci proponowaną pomoc, to jej wybór może być interpretowany jako wybór bezdomności. W takim stereotypie wszelkie nasze zobowiązania etyczne tracą właściwą rangę, bo przecież pomoc była zaoferowana. I tak się to dzieje, że liczne noclegownie czy schroniska nie stają się wyłącznie reliktami minionej epoki. Pomimo nieuchronnego ewoluowania w stronę instytucji totalnej, stoją niewzruszenie niczym monolity na aktualnej mapy wsparcia. Dla rozwijającego się powoli nurtu NM stanowią zaporę wstrzymującą rozwój.
Nie pomagają zakończyć bezdomności. 76 procent osób w kryzysie bezdomności w Polsce przebywa w placówkach. 40 procent doświadcza jej przez okres od pięciu do ponad 20-stu lat.
Te osoby latami tkwią w niezmiennym schemacie. Przemieszkują w placówkach, nie wytrzymują, łamią abstynencję naruszając regulamin i wracają na ulicę. Ewentualnie przystosowują się i latami pozostają w schroniskach, żyjąc w swoistej izolacji. Próby usamodzielnienia są najczęściej nietrwałe. Z czasem regulamin zastępuje zegarek, odmierzając kolejne dni bliźniaczo podobne do siebie.
Skuteczność NM średnio wynosi 80 procent. Taki odsetek uczestników pozostaje w mieszkaniach, nie wraca na ulicę.
We Wrocławiu ten odsetek – przy pierwotnych założeniach programu – był jeszcze wyższy. Kluczowe wartość NM po prostu się sprawdzają. Gdy człowiek wie, że ma bezterminowo zapewniony dach nad głową, czuje się bezpiecznie i zamiast skupić się na przetrwaniu, skupia się na powrocie do życia. Pomagają mu w tym: partnerska relacja z asystentami, poczucie sprawczości i decyzyjności. Jako asystenci patrzący i słuchający z bliska zauważamy całą mozaikę przemian. Uczymy się ją dostrzegać tak, by móc wzajemnie się motywować. Rozłożona w czasie wydaje się bardzo wyrazista i znacząca, szczególnie gdy patrzymy na nią w kompletnej perspektywie z jej początkiem i chwilą obecną. Problemem jest jednak przekazanie tego w zrozumiałej postaci dla urzędnika.
Czyli jak?
Urzędnik oczekuje wymiernych, udokumentowanych wskaźników. A my widzimy efekty relacyjny, również w sposobie bycia, zachowania, odnajdowania siebie w mieszkaniu. Czasem chodzi np. o zmianę sposobu wypowiadania się, zmianę mimiki czy grymasu twarzy, brak gwałtownych reakcji na trudną sytuację, przełamanie bariery kontaktu wzrokowego czy zauważenie potrzeb domowego pupila. Często to są tak drobniutkie niuanse, że nawet nie wiemy, jak mielibyśmy je opisać. Zdanie typu „Uczestniczka po trzech latach pierwszy raz nawiązała kontakt wzrokowy” dla urzędnika nie ma żadnego znaczenia, a dla nas jest szczególnie cenną zmianą. Podobnie w odmienny sposób pojmujemy integrację społeczną uczestników, czyli również ważny element metody NM. Oczekiwanie obejmuje integrację na wielu poziomach. A to co widzimy sprowadza się zazwyczaj do dużej neutralności i raczej wycofania z relacji. Sąsiedzką neutralność czy niechęć skorzystanie z zaproszenia traktujemy jako wyraz świadomego wyboru. Autonomia w wyrażaniu swojego zdania może być właściwą postawą zadbania o siebie i swoje potrzeby. Uczestnik czy uczestniczka wiedzą, co im w danej chwili służy. Ważne żeby w przypadku takiej odmowy dostrzec jej pozytywne aspekty. Podobnie jak w dialogu motywującym odsłaniamy szczególne znaczenia.
Wszyscy mamy trudność z odmawianiem stawianym przed nami oczekiwaniom i powinnościom. Może dlatego sami też stawiamy wymogi i oczekiwania?
Myślę, że takie postawy wynikają z niepełnej empatii. Przeklejane opinie dziesiątkują każdą możliwą sytuacji nawet, gdy ogranicza je pole własnych przeżyć. Na przykład: dlaczego ktoś ma dostać mieszkanie, skoro ja muszę pracować i spłacać kredyt? Osoba zadająca pytanie skupiona jest na wyrażeniu swoich oczekiwań, nie próbuje nawet dojrzeć innej perspektywy. Pozostaje niewypowiedziana historia o traumie, przemocy, umieraniu na śmietniku. Klucze do mieszkania ratują ludzkie życie, ale proces dopiero się zaczyna. Metoda NM nie zakłada, że ktoś musi iść na terapię albo brać leki związane z chorobą pod rygorem opuszczenia programu. Nie zakłada wielu rzeczy, a my osobiście godzimy się na nie. NM stosujemy redukcję szkód i dialog motywujący jako drogę dojścia do dobrostanu. Wspólnie z uczestnikiem minimalizujemy negatywne konsekwencje szkodliwych zachowań, kryzysów, odkrywamy ich ciąg przyczynowy i własne ograniczenia. Podążamy blisko uczestnika, słuchamy jego potrzeb i pomysłów na to, jak chce tę drogę przejść i jesteśmy w pełni świadomi, że tu nie ma mowy o szybkim sukcesie.
Urzędnicy często oczekują sukcesu ekonomicznego. Gdyby przyjąć ten wymiar ekonomiczny, to czy pozostawanie człowieka w mieszkaniu nie jest bardziej opłacalne dla państwa i społeczeństwa niż jego życie na ulicy?
Usunięcie z placówki na ulicę – niezależnie od pory roku – implikuje szereg konsekwencji. Dochodzi do wielu urazów, a zatem interwencji pogotowia, policji, straży miejskiej. Choroby mogą się bardzo szybko rozwijać. Czasem wystarczy mała ranka, żeby doszło do zakażenia zakończonego amputacją. Ulica niczym cienka czerwona linia pozostaje niebezpieczna. Większość przebywających na niej osób jest schorowana i wymaga specjalistycznego wsparcia. W programie NM zachowanie trzeźwości nie jest wymagane, dzięki czemu osoba naruszająca abstynencję pozostaje w domu, nie generując kosztów. Przy lokalach otrzymanych z zasobów miasta, pogram staje się stosunkowo tani. Warto zadać pytanie: czy na pewno w działaniach pomocowych państwa lub samorządu konieczna jest symetria pomiędzy wkładem a rezultatem? Program działa, ludzie nie wracają na ulicę. To są najważniejsze efekty. Okazuje się jednak, że dla samorządów to nie wystarczy. Rozpoczyna się więc ingerencja w metodę NM.
W jaki sposób?
W NM wymiar czasu – możliwość pozostawania w mieszkaniu do czasu ustania potrzeby – i powolna praca małymi krokami są kluczowe. A samorządy, np. Warszawa i Wrocław, wprowadzają ograniczenia czasowe. Wpisują w umowę limit czasu, np. 2-3 lata w mieszkaniu. To zaburza pracę z uczestnikami, bo nie pozwala całkowicie pozbyć się poczucia tymczasowości i lęku o przetrwanie. A co po trzech latach? Zmiana miejsca, asystenta i programu czy pełna samodzielność? Osoby, które żyły na ulicy 15-20 lat często nie mają siły i gotowości na taką zmianę. W ciągu trzech lat nie zdążą nawet przywyknąć do mieszkania, a co dopiero życia społecznego. Często dopiero zaczynają o tym mieszkaniu mówić „dom”. Z agresywnych wilków przeistoczyły się w uspokojone. Ale społeczeństwo oczekuje już kolejnego kroku, wzrostu, sukcesu. Dalej, wyżej, szybciej. Taki nieustanny handel – jak daję, to muszę otrzymać.
W Warszawie wprowadzono zapis, że uczestnik NM będzie przebywał w przyznanym lokalu maksymalnie trzy lata. W tym czasie ma wnioskować o pomoc mieszkaniową z zasobów miasta.
To nie jest zgodne z metodą NM, pozostawia bowiem uczestników w poczuciu nietrwałości i niepewności. Mieszkania socjalne zwykle występują w zbyt licznym gronie sąsiedzkim. Zgodnie z metodą nie spełniają wyznaczonych kryteriów, a obniżenie wskaźnika zgodności może zakłócić rozwój uczestników. Trudno w takiej przestrzeni poczuć się bezpiecznie i być zmotywowanym w dążeniu do stabilizacji. Jeśli mieszkania socjale mają być docelowe, to gdzie jest miejsce na program NM? To tak, jakby wrócić do zasobów z lokalami socjalnymi i zastąpić metodę drabinkową etykietą programu NM.
Może w lokalnych uchwałach należałoby zapisać, że głównym celem NM jest stabilność mieszkaniowa? Tylko i aż tyle.
Paradoksalnie tak właśnie jest. Tylko mało kto rozumie tak pojęty cel.
Czy zatem słusznie mówi się o sukcesie w realizacji programu NM w Polsce?
Po kilkuletnim okresie wdrażania programu jestem przekonany, że możemy już mówić o sukcesie w jego realizacji i powolnym ukorzenianiu się w systemie wsparcia. Jako unikatowe narzędzie mógłby już teraz posłużyć do systemowej rekonstrukcji modelu wsparcia osób w bezdomności, zastąpić dotychczasowy model drabinkowy. Filozofia programu oparta na kilku paradygmatach odwołuje się do godności, podmiotowości, autonomii, decyzyjności i poczucia sprawczości. Przy zachowaniu neutralności procesu wsparcia, utrwala się stabilizacja mieszkaniowa uczestników NM.
Andrzej Ptak, prezes wrocławskiej fundacji Homo Sacer, która działa na rzecz osób wykluczonych społecznie. Pomysłodawca i założyciel eksperymentalnej przestrzeni „MiserArt – strefa kreatywna w labiryncie wykluczenia”, w której osoby w kryzysie bezdomności współtworzą liczne projekty kulturalne i pomocowe, jak np. pracownie streetworkingu z ulicznym ambulatorium, streetBus oraz fabryczkę EcoBauhaus.
Autorka: Paulina Jęczmionka-Majchrzak, dziennikarka, redaktorka, rzeczniczka prasowa. Poznanianka. W latach 2009-2016 pracowała w dzienniku Głos Wielkopolski, zajmując się głównie tematami politycznymi i społecznymi. Po kilku latach przerwy wróciła do pisania jako freelancerka, współpracując m.in. ze Stowarzyszeniem Mediów Lokalnych zrzeszającym ponad 40 portali internetowych i tytułów prasowych. Dziś zdecydowanie bliżej jej do tematów społecznych, psychologicznych i edukacyjnych niż polityki.