01.10.2025
O wyzwaniach związanych z medycznym wsparciem osób w kryzysie bezdomności i o tym, co da się wyleczyć na ulicy, rozmawiamy z Marią Maciaszek i Jędrzejem Kubalą z fundacji Przystań Medyczna
Dorota Bidzińska: Spotykamy się w odpowiednim momencie. Zbliża się jesień i sezonowe infekcje, a więc wszyscy, chcąc nie chcąc, trochę bardziej interesujemy się tematem zdrowia. Czy dla Przystani Medycznej ten sezon jesienno-zimowy jest bardziej pracowity?
Jędrzej Kubala: Biorąc pod uwagę naszych pacjentów na dyżurach w schronisku i noclegowni, w okresie wakacyjnym jest tych osób trochę mniej. Wraz z nadejściem zimy ich liczba rośnie. Od października do kwietnia, czyli w sezonie kiedy działa ogrzewalnia, przyjeżdżamy też tam dodatkowo raz w tygodniu na jeszcze jeden dyżur. A więc pracy mamy wtedy więcej.
Maria Maciaszek: Jędrzej powiedział, jak to wygląda z perspektywy wolontariatu. Natomiast ja, obok zaangażowania w fundacji, jestem też lekarzem Podstawowej opieki zdrowotnej i przyjmuję pacjentów w kryzysie bezdomności u siebie w przychodni. Na pewno wraz ze zmianą pory roku zmienia się profil chorobowy. Tego lata miałam na przykład dużo sercowców, przypadki zaostrzenia astmy, cukrzycy i innych chorób przewlekłych. Ale liczba osób potrzebujących pomocy jest taka sama, czyli duża.
JK: Także przy opatrywaniu ran rodzaj naszych interwencji zmienia się w zależności od pory roku. Zimą mamy najczęściej do czynienia z odmrożeniami. W ciepłe letnie miesiące problemem są wszystkie te czynniki, które postępują w ranach, np. dość mocno działający na wyobraźnię problem larw. Na szczęście w dużej mierze udało nam się go już zwalczyć, ale wciąż pojedyncze przypadki się zdarzają.
Przystań medyczna działa od 2017 roku. Zaczynaliście od dyżurów pielęgniarskich i medycznych przy skwerze Andrzeja Wajdy na krakowskich Plantach, podczas spotkań z osobami w kryzysie bezdomności połączonych z wydawaniem posiłków organizowanych przez Zupę na Plantach i wspólnotę Hanna. Teraz poszerzyliście swoją działalność o stałe dyżury w schronisku i noclegowni na ul. Makuszyńskiego.
MM: To wynikło tak naprawdę z potrzeb, bo dość szybko dowiedzieliśmy się o dużych zaniedbaniach zdrowotnych u osób przebywających w schronisku i noclegowni. Dostaliśmy propozycję od pracowników tych placówek, żebyśmy zapoznali się z sytuacją na miejscu i przyznam, że to pierwsze spotkanie nas przeraziło. Ilość zaniedbań była zatrważająca. Opiekunki ze schroniska próbowały sobie radzić na miarę swoich możliwości, od czasu do czasu przychodziły tam siostry albertynki i robiły opatrunki, pojawiał się też z doskoku, zwykle na wypisanie recepty, lekarz, ale brakowało systemowej pomocy i zaangażowanego na stale personelu medycznego. Tam jest przecież około dwustu mężczyzn w różnym stanie choroby, w tym także osoby terminalnie chore! Wiele osób nie wierzyło, że po pierwszej wizycie wrócimy, bo wyzwanie było potężne. Powoli zaczęliśmy wdrażać różne metody, diagnozować, monitorować leczenie szpitalne i poszpitalne, kierować do specjalistów. Sporą grupę pacjentów zaczęłam przyjmować u mnie w przychodni.
Czyli udało się tych pacjentów w pewien sposób włączyć do systemu opieki medycznej?
JK: Taki jest nasz cel. Zależy nam na tym, żeby nasza pomoc była pomostem włączającym do systemu, a nie czymś, co ma go zastąpić.
MM: Choć nie jest to wcale takie proste. Na razie opieramy się głównie na mojej przychodni, bo opór przed przyjmowaniem osób w kryzysie bezdomności przez POZ-y jest dość spory. Nawet placówki początkowo zainteresowane szybko się wycofują. To w końcu trudny i dość specyficzny pacjent. Teraz to się już trochę zmieniło, bo wypracowaliśmy, że pacjenci z noclegowni i schroniska przychodzą do mnie umyci, przygotowani na wizytę. Gorzej, gdy pojawi się osoba prosto z ulicy. To rzeczywiście jest spory problem, którego bym nie trywializowała. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że ktoś taki czeka w poczekalni razem z pacjentami onkologicznymi lub niemowlętami. Trudno przeprowadzić wizytę bez szwanku dla innych chorych. Marzy mi się, żeby w Krakowie powstał choć jeden taki POZ, w którym jest prysznic i przed wejściem do gabinetu każdy pacjent, który nie mógł tego zrobić w domu, ma możliwość z niego skorzystać.
JK: Obok tego, o czym mówi Maria, barierą uniemożliwiającą skorzystanie z pomocy może być brak dowodu osobistego. Dla wielu naszych pacjentów kwestia wyrobienia dokumentów jest naprawdę sporym wyzwaniem. Innym powodem, który utrudnia otrzymanie pomocy medycznej, jest czynna choroba alkoholowa. Wymóg trzeźwości obowiązujący w wielu miejscach to zbyt wysoki próg wejścia dla licznej grupy osób w kryzysie bezdomności. To był jeden z powodów, dla którego powstała nasza fundacja. Chcieliśmy wyjść na ulicę i pomagać osobom w każdym stanie, o ile tylko jest to stan, który pozwala tej pomocy udzielić.
Czy na ulicy można pacjenta wyleczyć?
JK: Na ulicy jesteśmy w stanie wyleczyć poszczególne rany, natomiast nigdy nie wyleczymy pacjenta w całości, bo na dobrą sprawę nie będziemy nawet w stanie go poprawnie zdiagnozować. Patrzymy na naszą pomoc nie tyle jak na remedium, które pozwoli rozwiązać wszystkie problemy, ale jak na pierwszy krok w poprawie czyjejś kondycji. Trudno czasem pogodzić się z poczuciem bezradności. Z tym, że nie mogę pacjentowi pomóc, bo on tej pomocy ode mnie nie przyjmuje albo dlatego, że system nie daje nam możliwości udzielenia takiej pomocy. I choćbym stawał na głowie, to go nie uratuję.
Jak postrzegacie rolę rozwiązań pomocowych w oparciu o metodę Najpierw Mieszkanie, jeśli chodzi o możliwości poprawy zdrowia osób w kryzysie bezdomności?
MM: Wiem, że ta metoda dobrze sprawdziła się w innych krajach. Ciekawa jestem, czy okaże się równie skuteczna, zaadaptowana do polskich realiów. Pobyt w mieszkaniu na pewno może być szansą na lepsze zadbanie o własne zdrowie. To jest podstawa, bo nie da się dbać o człowieka w warunkach złych. Brak higieny, deficyt snu, brak możliwości odpoczynku i regeneracji organizmu to codzienna rzeczywistość wielu naszych pacjentów w kryzysie bezdomności. To przekłada się na ich stan. Z moich obserwacji mogę powiedzieć, że wiek biologiczny tych osób jest z reguły o 15-20 lat wyższy niż ten wynikający z metryki. Dużym problemem jest niedożywienie lub nieodpowiednie żywienie. W wielu punktach pomocowych osoby w kryzysie bezdomności otrzymują słodycze albo drożdżówki. To im smakuje, a osoby pomagające chcą im sprawić przyjemność, ale takie jedzenie jest dla nich jak trucizna.
JK: Tak, nieodpowiednia dieta bardzo upośledza też gojenie się ran. Jeśli człowiek w ciągu dnia zje wyłącznie kilkanaście bułek, to skąd w organizmie ma się wziąć białko, niezbędne do budowy nowych komórek? My, przy zakładaniu bandaży, zrezygnowaliśmy nawet z używania metalowych zapinek, bo okazywało się, że mała ranka z ukłucia takim ostrym brzegiem, w przypadku naszych pacjentów łatwo może zamienić się w przewlekłą ranę, trudną do wyleczenia.
Czasem od osób, które znalazły się w mieszkaniu po dłuższym okresie bezdomności, słyszałam, że dopiero ta poprawa warunków sprawiła, że zaczęły wychodzić na jaw zaniedbania zdrowotne i liczne choroby.
MM: Jeśli człowiek pozostaje w dowolnym kryzysie, niekoniecznie w bezdomności, to wydzielana adrenalina sprawia, że nawet nie czuje się zmęczenia.
JK: To trochę tak, jak wtedy, gdy się intensywnie chodzi po górach i kiedy człowiek dojdzie w końcu do punktu docelowego i usiądzie, to potem czuje, że już nie wstanie.
MM: Tryb przetrwania to zupełnie inny sposób funkcjonowania niż ten w trybie bezpieczeństwa. Wydaje mi się, że ludzie mają dużą trudność, żeby po kryzysie przestawić się na zwykłe życie. Bo ono na pewno generuje różne wyzwania, ale nie daje już takiego zastrzyku adrenaliny. A mózg przyzwyczaja się do określonego sposobu działania. To ważne, żeby pracując z takimi osobami, mieć to na uwadze. I pamiętać, że zaspokojenie potrzeby bezpiecznego schronienia to jedno, ale dla dobrostanu, fizycznego i psychicznego, potrzebne jest także poczucie sensu i celu w życiu.
O to zdrowie psychiczne chciałabym was właśnie zapytać. Jak radzicie sobie z często niezdiagnozowanymi lub nieleczonymi problemami psychiatrycznymi u waszych pacjentów?
JK: To duże wyzwanie. Zdarza się dość często, że spotykamy się z osobami zaburzonymi lub chorymi psychicznie. W poprzednim roku mieliśmy w fundacji zespół do spraw pomocy psychologicznej i psychiatrycznej, który edukował naszych wolontariuszy w zakresie wiedzy na ten temat. Stworzył też procedurę, stosowaną w przypadku pacjenta z myślami samobójczymi, która pomaga ocenić skalę zagrożenia i podjąć decyzję o wezwaniu karetki. To okazało się bardzo pomocne. Obecnie brakuje nam w zespole specjalistów, którzy wspomogliby nas od tej strony.
Co jeszcze jest dla was na ten moment największym wyzwaniem?
JK: Bardzo brakuje mi rzetelnej analizy danych na temat sytuacji zdrowotnej osób w kryzysie bezdomności. Dużym problemem jest zbieranie informacji i przetwarzanie tych danych. Nasi pacjenci często znikają bez wieści i nie mamy możliwości śledzenia efektów naszego działania. Tego, na ile skuteczna okazała się wprowadzona przez nas metoda leczenia. Trudno też o dzielenie się takimi informacjami pomiędzy instytucjami udzielającymi pomocy – brakuje procedur umożliwiających robienie tego zgodnie z prawem i z poszanowaniem poufnych danych pacjentów. Ostatnio słyszałem od jednej z organizacji, która robi podobne rzeczy jak my, ale ma jeszcze w swoich zespole koronerów, że bardzo rzadko zdarza się, żeby jako przyczynę zgonu udało się wpisać, obok bezpośredniej przyczyny medycznej, także bezdomność. Przez to statystyki śmiertelności osób w kryzysie bezdomności są bardzo zaburzone. System tego nie rejestruje.
MM: Co ciekawe, w ICD (Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób) mamy wymienioną bezdomność jako jeden z czynników wpływających na stan zdrowia i ja ją od kilku lat wpisuje w dokumentacji. Zastanawiam się jak to będzie przyjęte. Na pewno nie jest to powszechna praktyka wśród lekarzy. A przecież jest to okoliczność, która obciąża fizycznie i psychicznie, utrudnia wyjście z wielochorobowości.
Jakie są wasze cele, marzenia na przyszłość?
MM: Bardzo bym chciała, żeby system opieki medycznej mocniej otworzył się na osoby w kryzysie bezdomności. Żeby działały ośrodki zdrowia przygotowane do ich przyjęcia, z personelem przeszkolonym do pracy z tym rodzajem pacjentów, rozumiejącym specyfikę ich sytuacji. Widzę ogromny paradoks w tym, że gdy taka osoba dostanie zawału lub udaru na ulicy, podejmuje się profesjonalną akcję ratunkową, kosztowne i utrzymujące wysokie standardy leczenie w szpitalu. Ale potem następuje wypis ze szpitala i nikogo już nie obchodzi to, że ten człowiek nie ma warunków, żeby o siebie zadbać. Nie ma kontynuacji tego ogromnego trudu, który podjęli lekarze i ratownicy, żeby ratować czyjeś życie. Najpierw zrobiono absolutnie wszystko, żeby człowieka ocalić, a potem on wychodzi ze szpitala i po tygodniu umiera. To brak szacunku dla pracy konkretnych medyków i zastanawiam się też, czy czysto ekonomicznie stać nas na takie marnotrastwo środków i zasobów. Zastanawiam się też, ile takich interwencji moglibyśmy uniknąć, gdybyśmy z należytą troską podeszli do leczenia tej osoby, zanim jej stan się zaostrzył. Jestem głęboko przekonana, że dobrostan naszego społeczeństwa, także od tej strony medycznej, w przyszłości będzie w dużej mierze zależał od tego, czy będziemy potrafili zadbać o każdego człowieka, zwłaszcza tego w najtrudniejszej sytuacji.
Maria Maciaszek: prezeska fundacji Przystań Medyczna, udzielającej pomocy medycznej osobom w kryzysie bezdomności. Lekarka, specjalistka chorób wewnętrznych, pracująca w krakowskiej przychodni medycyny rodzinnej. Od 2009 roku zaangażowana w pomoc osobom w kryzysie bezdomności, również jako kierowniczka przychodni. Laureatka nagród „Lider ochrony zdrowia” oraz „Miłosierny Samarytanin”.
Jędrzej Kubala: koordynator główny fundacji Przystań Medyczna. Ratownik KPP, z zawodu inżynier jakości oprogramowania. W fundacji działa od 2018 roku. Były instruktor harcerski, szczęśliwy mąż i ojciec dwóch córek.
Dorota Bidzińska: dziennikarka i reporterka. Publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Przeglądzie”, „Gazecie Wyborczej”, „Znaku”. Interesuje się dziennikarstwem rozwiązań. Od ponad ośmiu lat wolontariuszka w stołówce dla potrzebujących, w tym osób w kryzysie bezdomności, prowadzonej przez Fundację Po pierwsze Człowiek w Krakowie.
Artykuł powstał w ramach projektu Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska pt. "Najpierw mieszkanie - nowe rozwiązania kończące bezdomność" dofinansowanego ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego w latach 2024-2026
Nasze projekty są finansowane ze środków publicznych przyznawanych w konkursach dla ngo. Jesteśmy doceniani. Jednak do każdego dofinansowania musimy dołożyć środki prywatne. Zazwyczaj jest to 10% kosztów całego projektu. Wesprzyj nas wpłacając dowolną kwotę na "wkład własny"