04.11.2024

Od chińskiej zupki do relacji

Małgorzata Kostrzyńska i Aleksandra Knetel

O wspieraniu człowieka w drodze do zmiany opowiada Aleksandra Knetel, założycielka i wiceprezeska Fundacji Sarepta, która rozpoczęła działalność od projektu Wrzutka (Bez)Domni w Łodzi.

Zdjęcie: FB Fundacja Sarepta

„Podążamy po prostu za uczestnikiem, patrzymy na kierunek, w którym on chce iść i go w tym wspieramy”. Artykuł powstał w ramach projektu Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska pt. "Najpierw mieszkanie - nowe rozwiązania kończące bezdomność" dofinansowanego ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego w latach 2024-2026. 

Małgorzata Kostrzyńska*: Od lat, jako Fundacja Sarepta realizujecie projekt Wrzutka (Bez)Domni. Przez ten czas wypracowaliście własną metodykę pracy z osobami doświadczającymi bezdomności, z wykorzystaniem Wrzutki. Ale po kolei. Skąd pomysł Wrzutki (Bez)Domni i na czym polega?

Aleksandra Knetel*: Wrzutka to kontynuacja projektu Skrzynka Domni-Bezdomni, który został zaczerpnięty od Eugenii Wasylczenko, artystki z Warszawy. Pomysł przeszczepiony na grunt łódzki w 2015 roku przez Łódzkie Partnerstwo Pomocy w sytuacji Wykluczenia i Bezdomności. Obecna formuła odbiega od pierwowzoru, choć w centrum zainteresowania skrzynki/wrzutki zawsze były osoby w kryzysie bezdomności i pragnienie pomagania im. Obecnie jesteśmy bardziej nastawieni na osobisty kontakt i wsparcie uczestnika poprzez bycie obok niego i towarzyszenie, rozmowę, relację wspierającą, w porównaniu z głównym celem skrzynki, jakim kiedyś było spełnianie podstawowych potrzeb materialnych zapisanych na kartce. Mechanizm działania skrzynki/wrzutki był i jest bardzo prosty: każdy uczestnik otrzymuje swoją własną skrytkę, do której można mu wrzucać “prezenty”/“dary” - rzeczy, o które poprosił na kartce, którą przykleił do swojej skrytki. Są one ogólnodostępne, dlatego każdy może włączyć się w pomoc wrzucając do skrytki choćby najdrobniejszą rzecz z listy uczestnika.

Na przestrzeni lat pracy podglądaliśmy inne osoby wspierające, zdobywaliśmy doświadczenie i uczyliśmy się skutecznego wspierania ludzi w kryzysie. Wypracowaliśmy nasz własny know-how: teraz większość naszych sił koncentrujemy na byciu, przebywaniu, osobistym kontakcie. Jesteśmy otwarci na niestandardowe potrzeby uczestników, nawet takie jak np. przeprowadzka, remont czy korepetycje.

Jak wygląda Wasza praca z osobami doświadczającymi bezdomności, czyli na czym polega wypracowana przez Wrzutkę metodyka pracy?

Zaczynając od początku… Początek może być bardzo różny, bo sposób, w jaki uczestnik się o nas dowiaduje jest różny: od kolegi, streetworkera lub wolontariusza czy asystenta spotkanego gdzieś na ulicy. Czasem ludzie do nas dzwonią, opowiadając o sytuacji osoby, która potrzebuje pomocy. Nie wyczerpałam wszystkich sposobów, jest ich wiele, każdy jest dostępny.

Kiedyś ktoś zgłaszał się do nas przez wrzucenie kartki do wrzutki. Po pierwszym spotkaniu, podczas którego opowiadamy na czym polega nasze wsparcie, w czym możemy pomóc uczestnik może dostać do współpracy asystentów, którzy mają go wesprzeć w rozwiązywaniu czy rozplątywaniu jego spraw. Zazwyczaj jest to dwóch asystentów, choć zdarza się, że jest to jedna osoba, jeżeli na przykład chodzi tylko o wypełnienie jakiś dokumentów. W skomplikowanych sytuacjach bywała trójka albo nawet czwórka wolontariuszy. Oni pełnią rolę trochę aniołów stróżów. Nie chcę powiedzieć kolegi, przyjaciela, bo pracujemy profesjonalnie, ale takiego dobrego ducha, który stoi obok nich, buduje przede wszystkim relację pomocową, motywacyjną.

Co konkretnie robią wolontariusze asystenci?

Wolontariusz regularnie spotyka się i poznaje, co u uczestnika słychać, jakie są przestrzenie, w których wymaga on pomocy. Te przestrzenie mogą być różne: zdrowotna, zawodowa, mieszkaniowa, rodzinna. Czasem po kilku latach współpracy dowiadywałam się, że uczestnik ma dziecko, które chciałby odwiedzić w święta. Wstydził się wcześniej o tym opowiadać, a była to przestrzeń ważna i pomagała później w innego rodzaju rozmowach albo też w motywowaniu go. To też przestrzeń zdrowotna czy związana z uzależnieniem, która zazwyczaj pojawia się o wiele, wiele później, dopiero wtedy, kiedy my z uczestnikiem już mamy jakąś więź i on wie, że może się przed nami otworzyć, że go nie przekreślimy. Kiedy zrozumie, że nie musi być idealny, od razu rzucić alkoholu i iść do pracy. Wiadomo, że w ciągu 3 dni jest to po prostu nierealne a czasem ludzie myślą, że my tego oczekujemy, bo często spotykają się z tym w innych miejscach pomocowych. My tę sytuację i nasze oczekiwania musimy odczarować i przekonać osobę, że jedyne, czego potrzebujemy od  niej to bycie, szczerość i chęć spotykania się z nami.

I to działa?

Na przestrzeni kolejnych spotkań okazuje się, że osoba coraz bardziej chce coś zmienić. Gotowość nie zawsze musi być od razu na pierwszym spotkaniu. My próbujemy ją budować. A czasem uczestnik znika, zdarza się, że rezygnuje, coś mu się nie uda, może też czasem się wstydzi i znika. Niektórzy po jakimś czasie się pojawiają na nowo, bo mieli dobre wspomnienia z nami i wiedzieli na co mogą u nas liczyć. Narzędzie, którym się posługujemy, żeby budować motywację i poznawać człowieka to przede wszystkim rozmowa. Szkolimy się z pracy metodą terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach (TSR) i dialogu motywującego (DM). Rozmawiamy między sobą i z uczestnikiem pokazując, że nie tylko jakieś super wielkie rzeczy, super wielkie zmiany są ważne. Czasem potrzeba małych, naprawdę turbo małych kroczków typu dbanie o umycie zębów jednego dnia. To może budować inny nawyk albo poczucie zadbania o higienę, które gdzieś tam dalej będzie owocowało większymi zmianami i poprawą samopoczucia.

Na przykład?

Kiedyś taki temat się otworzył u jednej uczestniczki, która nie dbała o higienę. Okazało się, że nie chciała, żeby partner się do niej zbliżał. Czasem bardzo małe rzeczy, o których my byśmy nie pomyśleli, otwierają drogę do bardzo trudnych, dużych spraw, które z kolei rzutują na wszystkie inne przestrzenie. W naszej pracy najważniejsze jest to, że się po prostu poznajemy. My dajemy się poznać. Pokazujemy się jako osoby, którym można zaufać, które nie chcą i nie potrzebują cudów i wielkich zmian, przenoszenia gór, ale małych rzeczy, małych rozmów. Z czasem jak sobie zaufamy, zbudujemy relacje to możemy zadbać i o te zdrowotne, psychologiczne i urzędowe sprawy. Urzędowe kwestie są niby techniczne, ale praktycznie jest to bardzo pomocne. Czasem uczestnik nie zwierza się od razu, co utrudnia zbudowanie zaufania, a przy załatwianiu formalności tak się to dzieje po prostu, po drodze.

W formalnościach może pomóc każdy, a osoba w kryzysie bezdomności potrzebuje głębszej pomocy...

Tak, dla mnie też ważne są głębsze rzeczy, bo jak o nich słyszę, to czuje, że o to chodzi, to jest sercem sprawy tego człowieka. Ale nie z każdym uczestnikiem od razu przejdziemy do spraw głębszych. Trzeba też zrobić zdjęcie, wyrobić dowód albo zawalczyć o udział w jakimś projekcie mieszkaniowym czy stażowym, pomóc w wypełnieniu dokumentów, pójść do administracji, żeby wywalczyć coś w mieszkaniu. Nasi uczestnicy miewają mieszkania, które są zagrożone i boją się je stracić. Zdarza się, że uczestnicy zajmują lokale bez tytułu prawnego i są słabo traktowani albo w ogóle nie są traktowani, tylko wręcz całkowicie ignorowani przez administracje. Nie czekamy, aż do tego dojdzie. Asystent jest wsparciem, aniołem stróżem, który nie pozwala zlekceważyć i sponiewierać uczestnika.

Opowiedziałaś o znaczeniu relacji jaka jest między wspierającym a osobą w kryzysie bezdomności. To czemu służy sama Wrzutka? Po co ona Wam jest? Czy relacja nie mogłaby toczyć się bez Wrzutki?

Często jest tak, że relacja tak naprawdę toczy się bez Wrzutki. Niektórzy chcą przyjść i od razu opowiedzieć o swoim życiu albo rozpocząć współpracę z asystentem, zacząć działać. Wrzutka jest pretekstem do nawiązania współpracy. Ludzie proszą o jakiś produkt, ubranie, jedzenie, chemię, coś do higieny i wtedy my proponujemy przyjęcie jednej ze skrytek. Opowiadamy ludziom z zewnątrz jak mogą się włączyć w pomaganie. Tworzymy kartkę z potrzebami, na której uczestnik pisze, czego potrzebuje. Staramy się te kartki modyfikować i odświeżać raz w miesiącu. Różnie z tym jest, bo czasem produkty są wykorzystywane na bieżąco, więc potrzeby pozostają te same. Jeżeli ktoś potrzebował mydło czy zjadł już zupkę chińską, którą dostał, wtedy nie skreśla jej, nie pisze na nowo. Wrzutka pomaga w zaspokojeniu potrzeb materialnych, powiedziałabym, pierwszych, chociaż nie tylko podstawowych. Dzięki temu my już nie musimy się na nich skupiać, możemy przejść do pracy towarzyszącej, relacyjnej, związanej z sercem naszego działania, byciem adwokatem osoby.

Czyli Wrzutka to tak naprawdę taki wytrych, początek współpracy, wokół której obudowują się głębsze działania?

Taka troszeczkę marchewka, wędka. Bywało tak szczególnie wśród mężczyzn, którzy słyszeli jeden od drugiego, na przykład w schronisku, że “a bo ty to masz wrzutkę to ja też bym chciał być uczestnikiem, bo wtedy bym dostał to, czego potrzebuję”. I zgłaszali się do nas w ten sposób. Jeden pan ze schroniska do nas napisał maila, że też chciałby być uczestnikiem wrzutki, bo potrzebuje tego i tego. Skontaktowaliśmy się z nim, powiedzieliśmy, że wrzutka na niego czeka, a oprócz tego możemy zaproponować asystenta, który będzie się z nim regularnie spotykał.

Co wyróżnia wasze działania na tle działań innych organizacji? Wspomniałaś, że często musicie zaczynać od odczarowywania wyobrażeń uczestnika o waszym wsparciu.

Zacznę od tego, że nie jesteśmy tutaj sami. Są też łodzianie i ludzie spoza Łodzi, którzy dowiedziawszy się o projekcie i ludziach, którzy w nim są, chcą nas wesprzeć. To jest taka niewidzialna siła, bo ja nie widzę swoimi oczami, kto idzie i co wrzuca. Są ludzie z innych miast, którzy wpłacają na konto, albo wysyłają nam paczki. Były dziewczyny z Niemiec czy Anglii, które przysyłały paczki dla naszych uczestników. To są dodatkowe dobre dusze, które dają nadzieję naszemu uczestnikowi i nam, bo my jako pomagający też potrzebujemy wsparcia i przekonania się, że inni też widzą potrzebę i przyłączają się do pomocy, choć nie każdy "na żywo". To jest dla nas pocieszające, daje nadzieję i wzmacnia.

Czy do tego nawiązuje nazwa (Bez)Domni? To podkreślenie relacji między domnymi, którzy mogą i chcą się podzielić z tymi, którym aktualnie czegoś brak?

Po pierwsze, jest to podkreślenie relacji między domnymi, a tymi, którzy domu obecnie nie mają. Chyba nawet lepiej oddawała to stara nazwa, “Skrzynka Domni-Bezdomni”, w której zamiast myślnika używaliśmy w zapisie dwóch strzałek w przeciwnych kierunkach, podpowiadając, że to nasze wzajemne oddziaływanie i wzajemna wymiana dobra. Dla mnie osobiście obecna nazwa “Wrzutka (Bez)Domni” dodatkowo pokazuje, że wszyscy jesteśmy użytkownikami wrzutki i każdy jest tak samo ważny, bo jest człowiekiem. To czy ma “dach” czy jest bez “bez-dachu” nie powinno zabierać poczucia godności, człowieczeństwa, prawa do posiadania potrzeb materialnych, społecznych, psychicznych, uczuć czy prawa do popełniania błędów. Jesteśmy ludźmi. Potrzebujemy siebie nawzajem. W miarę rozwoju projektu odkrywałam, jak wiele moi uczestnicy mają mi do zaoferowania, chociaż na początku wydawało mi się, że to ja mam pomóc i coś podarować np. czas, uwagę, dobre słowo. Okazało się, że to oni otwierają mi oczy, pokazują gdzie moje myślenie jest zbyt sztywne. Wzrusza mnie i inspiruje ich siła w pokonywaniu przeciwności.

Macie ogromy potencjał do pogłębionej pracy "na relacji".

NM-OTWARTY MODEL - WARTOŚCI

Relacja w Najpierw mieszkanie jest rozumiana jako bezpieczna przestrzeń, w której obie strony mogą wyrażać siebie i odbierać reakcje drugiej strony. To baza, na której materializują się pozostałe wartości NM, m.in. samostanowienie i modelowanie odpowiedzialności za decyzje, znajdowanie i przyjmowanie przez uczestników własnych celów i budowanie planów ku ich realizacji.     

Relacja jest bardzo ważna. Uczestnik nie musi spełnić kryteriów, żeby z nami współpracować. Wiemy, że zerwanie z nałogiem jest super trudne. Widzę po sobie, że nie umiem zerwać ze słodyczami, jak paliłam fajki to nie umiałam zerwać z nimi latami, a co dopiero mówić o jakiejś poważnej chorobie narkotykowej czy alkoholowej. Nie potrzebuję od drugiego człowieka, żeby w ramach naszej pomocy od razu przestał coś robić. Od siebie nie umiem tego wyegzekwować, a myślę, że mając co zjeść, mając gdzie spać, mając spokój w głowie i w sercu, naprawdę mam dużo zasobów ku temu, żeby mi się udało. A jednak się nie udaje. Jaki byłby sens naszej pracy, gdybyśmy nakazywali uczestnikowi żeby żył bez problemów? Jak i po co pracować nad problemami, których on sam ma się pozbyć? Nie wiem, czy to nas wyróżnia, bo to wydaje mi się zupełnie normalną zasadą w pracy wspierającej.

Moim zdaniem koncentrowanie się na budowaniu profesjonalnej relacji z uczestnikiem i towarzyszeniu mu w jego drodze to zasób, który wyróżnia wasze podejście na "rynku pomocowym". A czym dla ciebie jest towarzyszenie?

Towarzyszenie to relacja z konkretną osobą i brak oczekiwania od niej cudów czy wielkich zmian. Uczestnik spotyka się ze swoimi ludźmi, asystentami, aniołami stróżami, którzy stoją za nim murem. To jest dla mnie relacja i towarzyszenie. Kiedy mój uczestnik ma chwilę załamania, po prostu do mnie dzwoni i mówi, że jest źle. Wcześniej ustaliliśmy, że nawet o późnej porze może do mnie zadzwonić. Mam na to przestrzeń i zgodę i nawet proszę, by to robił i cieszę się jak zadzwoni. Ale to nie dzieje się od pierwszego spotkania - do tego dążymy, wypracowujemy. Żeby uczestnikowi mógł poczuć, że może być sobą i może powiedzieć o co naprawdę mu chodzi. Na przykład: “Chcę do was przyjść, bo potrzebuję jedzenia i ubrań dla dzieci. Mam problem z hazardem, w tym momencie jeszcze nie duży, jeszcze wiążę koniec z końcem, mamy gdzie mieszkać, ale chcę się z wami spotkać” Taka szczerość jest punktem wyjścia otwierającym przestrzeń do dialogu np. o związku hazardu z ważnymi dla osoby potrzebami dzieci.

W budowaniu relacji ważne jest przyzwolenie. Gdy odkrywamy delikatne miejsca w życiu osoby, nie wchodzimy tam z butami czy z własnym pomysłami i nie dyrygujemy. Nie narzucamy naszej perspektywy np. moje życie jest spokojne i teraz ja zrobię tak, żeby twoje życie było tak spokojne jak moje i według mojej kolejności, mojej hierarchii posegreguję. Pozwalam na to, żeby uczestnik według swojego systemu wartości, w swoim tempie i według swojej gotowości rozsupływał na kawałki jeden problem, potem drugi, każdy, na który jest w danym momencie gotowy. My możemy poprzez zadawanie pytań poznawać na co tak naprawdę jest gotowy, żeby nie przesadził. Pamiętam ze szkolenia nasze słynne hasło, które sobie sami powtarzamy na superwizjach: “Czy widzisz pudło Krystyny? Jak widzisz pudło Krystyny i masz swój pomysł, który koniecznie chcesz sprzedać swojemu uczestnikowi to wsadź swój pomysł do pudła Krystyny i je mocno zamknij”. Wszystko ma wypłynąć od uczestnika wtedy, kiedy jest na to gotowy. Dla mnie osobiście na tym polega budowanie właściwej relacji pomocowej, a przynajmniej tej naszej. Podążamy za uczestnikiem, patrzymy na kierunek, w którym on chce iść i go wspieramy.

Czy mogłabyś na koniec opowiedzieć o Fundacji Sarepta? Czym jeszcze się zajmujecie? Jak można wesprzeć Wasze działania?

Przede wszystkim można nas wesprzeć osobiście - dołączając jako wolontariusz do zespołu! Dla zainteresowanych organizujemy szkolenia, warsztaty i spotkania, podczas których dzielimy się metodami działania. Staramy się rozszerzać naszą ofertę na młodszych uczestników: młodzież i dzieci, które są zagrożone wykluczeniem. Organizujemy warsztaty podnoszące kompetencje miękkie młodzieży w placówkach oświatowych, opiekuńczych, wychowawczych, resocjalizacyjnych, wsparcia dziennego. Inną grupą bliską sercu fundacji są seniorzy, dla których zdarza nam się organizować spotkania arteterapeutyczne, dogoterapeutyczne i terapię zajęciową. Ostatnie pole działań sareptowych to wolontariat misyjny - to ciągle u nas temat raczkujący, ale dogłębnie zmieniający życie osób, które go doświadczyły.

*Aleksandra Knetel przede wszystkim jest mamą 15-miesięcznego Słodziaka. Może "tytułować się": korposzczurem, pedagogiem, nauczycielką angielskiego, dogoterapeutką. Jestem założycielką i wolontariuszką Fundacji Sarepta, gdzie od 5 lat poznaje świat oczami osób doświadczających wykluczenia, bezdomności, samotności. Stara się towarzyszyć potrzebującym, którzy zgłaszają się do Sarepty (osobom wspieranym) i wolontariuszom (wspierającym). W tej pracy dzieli się sobą oddając coś ze swojej wewnętrznej pedagożki, podróżniczki, mediatorki i arteterapeutki. W pracy z ludźmi szczególnie ceni ludzką wolność i godność. Z radością codziennie odkrywa jak mało może zrobić sama a jak dużo dostaje od innych.
*Małgorzata Kostrzyńska jest dr nauk społecznych i pracowniczką Katedry Pedagogiki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Łódzkiego. Specjalizuje się w badaniach partycypacyjnych. Przeprowadziła wiele projektów badawczych i jednocześnie wspierających z osobami z doświadczeniem bezdomności (action research). Jest Wiceprzewodniczącą Łódzkiej Rady ds. Rozwiązywania Bezdomności.

Nasze projekty są finansowane ze środków publicznych przyznawanych w konkursach dla ngo. Jesteśmy doceniani. Jednak do każdego dofinansowania musimy dołożyć środki prywatne. Zazwyczaj jest to 10% kosztów całego projektu. Wesprzyj nas wpłacając dowolną kwotę na nasz "wkład własny"

Wybierz kwotę