26.10.2022

NM ratuje życie

Przemysław Bogusz

Do programów typu „Najpierw mieszkanie” trafiają osoby, dla których dalsza bezdomność oznaczałaby często wyrok śmierci. Są wśród nich podopieczni Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta.

– To były często wstrząsające spotkania – tak o rozmowach z kandydatami na uczestników projektu „Housingfirst – najpierw mieszkanie”, realizowanego przez tę organizację od 2019 r.w Warszawie, Wrocławiu i Gdańsku, mówi Elżbieta Szadura-Urbańska, lokalny animator wdrażania, psycholog i członek zarządu Warszawskiego Koła TPBA. – Stopień degradacji zdrowotnej i społecznej osób zaburzonych psychicznie, uzależnionych, od lat żyjących w przestrzeni publicznej, jest niewyobrażalny dla ludzi, którzy myślą o bezdomnym jako o kimś, kto im śmierdzi w autobusie. Bo oni nawet do tego autobusu nie wsiadają – opowiada o osobach z myślą o których powstała metoda Housing First. I przytacza przykłady – pani Kasi, która przez pół roku niemal nie wychodziła z wnęki pod mostem, pana Zbyszka zamykającego się na noc w publicznej toalecie z podgrzewaną podłogą, czy tułającego się po ulicach pana Krzysztofa, który nigdy nie był u lekarza i dopiero dzięki udziałowi w projekcie rozpoczął leczenie, kiedy zdiagnozowano u niego chorobę nerek wymagającą dializowania.

– Oni sobie tego losu nie wybierali. Nikt w dzieciństwie nie marzy, żeby zostać bezdomnym, tylko żeby być pielęgniarką, nauczycielką, policjantem, albo strażakiem. Ale później rozmaicie się w życiu układa i kiedy zaczyna się ich bezdomność, różnie na nią reagują. Krzychu na przykład nie pił, tylko miał depresję; chłopak wyjechał z mazurskiej wsi w wieku 19 lat, pojechał na Śląsk i pomagał mamie, która została z gromadką dzieci. Mieszkał w hotelu robotniczym, ciułał i przysyłał jej pieniądze. Kiedy zamknęli jego kopalnię, nie chciał wrócić, bo musiałby powiedzieć: mamo, już nie będę więcej przysyłał. Przyjechał więc do Warszawy i znalazł się na ulicy – relacjonuje przedstawicielka TPBA.

Kasia, Zbyszek i Krzysztof trafili do programu TPBA wskazani przez streetworkerów. Zgodnie z metodą NM, z początku nie wiedzieli nawet, że zostali zrekrutowani do projektu, który daje możliwość samodzielnego zamieszkania. Jak wyjaśnia Elżbieta Szadura-Urbańska, bezdomność może mieć degradujące skutki nawet po dwóch miesiącach, ale w tym przypadku jako kryterium kwalifikacji poszczególnych osób do projektu przyjęto sześć lat bezdomności i uzależnienie bądź chorobę psychiczną. Najpierw w rozmowach z asystentami  docierano do ich potrzeb, oceniano stan psychiczny, proponowano pracę z zespołem specjalistów, jednak decyzja zawsze była po stronie uczestników. Samostanowienie, wybór i decyzyjność uczestników  to jedna z kluczowych zasad „Najpierw mieszkanie”.

Nowe spojrzenie na redukcję szkód

Elżbieta Szadura-Urbańska nie jest, jak podkreśla, bezkrytyczną fanką tego modelu pomocy.

– Myśląc, że tylko jeden sposób jest słuszny, można dojść do jakiegoś totalitaryzmu. System schodkowy, w którym są noclegownie, schroniska i mieszkania treningowe też jest potrzebny i niektórzy go wybierają. Choćby dlatego, że obowiązujące w tych instytucjach regulaminy trzymają ich w abstynencji. To jest trochę niezgodne z tym przekonaniem, że człowiek tylko wtedy może się zmienić, kiedy sam o sobie decyduje – ale tak po prostu jest, że dla niektórych osób rygory są potrzebne i same, przynajmniej na pewnym etapie swojego życia je wybierają – zauważa psycholog. Dodaje jednak, że metoda „Najpierw mieszkanie” dla bardzo wielu osób stanowi rozwiązanie, które ratuje życie i znacząco poprawia ich dobrostan. Jak wyjaśnia, są to ludzie, którzy przez długie lata wyślizgiwali się z systemu. W pracy z nimi szczególnie widać potrzebę redefinicji używanych pojęć i sposobów oceny rezultatów podejmowanych działań.

– Niezwykle ważna jest redukcja szkód, ale rozumiana nie tylko jako rozdawanie prezerwatyw i czystych igieł, czyli jako sposób ochrony przed nadmiernymi skutkami zachowań ryzykownych. Chodzi o zrozumienie, że to element terapeutyczny, pomagający wyjść z kryzysu – tłumaczy psycholog.

– Mieliśmy problem ze znalezieniem terapeuty uzależnień, który przyjmie, że jeśli pani Kasia wypije sobie codziennie drinka, to będzie mniej szkodliwe, niż kiedy piła codziennie pół litra denaturatu, i że jak się już zdecydowała przystąpić do terapii, to jest wielki sukces.

Inną mentalną barierą, której pokonania wymaga właściwe oszacowanie rezultatów stosowania metody NM, jest odejście od tradycyjnych wskaźników ilościowych na rzecz oceny dobrostanu, uwzględniającej punkt wyjścia, czyli początkową sytuację uczestników.

– Ocena tradycyjnej pomocy jest oparta na wskaźnikach, np. projekt się udał, jak 60 proc. uczestników poszło do pracy, 20 proc. osiągnęło inny cel, itp. A tu do podstawowych wskaźników należy stabilność mieszkaniowa, czyli to, że ktoś się utrzymał w mieszkaniu. Ludzie mówili: no wielki mi wysiłek, że ktoś mieszka. Dali mu mieszkanie, to mieszka. Ale wiemy doskonale, że osoby w kryzysie bezdomności, które korzystały z innych form wsparcia – noclegowni, schronisk, mieszkań treningowych – tej stabilności często nie były w stanie utrzymać. Nasz wskaźnik stabilności po dwóch latach realizacji projektu – 100 proc. w Warszawie i powyżej 80 proc. w Gdańsku i Wrocławiu, przewyższył nawet wdrożenia Sama Tsemberisa i naszych kolegów z Europy – mówi o efektach programu TPBA Elżbieta Szadura-Urbańska.

Integracja pomysłem na uzupełnienie NM

W warszawskiej części programu TPBA pula mieszkań dla uczestników wynosi 16 lokali – poza 10 pozyskanymi początkowo dzięki współpracy z miastem, udało się do niej dodać kolejnych sześć. Mieszkają w nich obecnie 23 osoby, gdyż w programie uczestniczy też kilka wspólnie mieszkających par i jedna matka z dziećmi. Organizacja ma je wspierać, dopóki to będzie potrzebne.

– W przypadku części z nich pewnie do końca ich życia – ocenia Elżbieta Szadura-Urbańska. – Ale nawet usamodzielniające się osoby, które idą do pracy i mogą partycypować w kosztach utrzymania mieszkania w większym stopniu niż zakładane w programie 30 proc. dochodu, nie chcą rezygnować ze wsparcia. Na początku, w fazie wdrożenia, pomoc była im udzielana w mieszkaniach. Lekarz, pielęgniarka, terapeuta uzależnień– przyjeżdżali do nich do domów, zakontraktowany psychiatra przyjmował w swoim gabinecie. Teraz nadal mają asystenta, a z potrzebnych usług specjalistycznych korzystają na zewnątrz.

– Cotygodniowy kontakt z asystentem jest dla nich wciąż jednak bardzo ważny, czekają na niego.W mieszkaniach treningowych to często przykry obowiązek – przyjąć tego nadzorcę, który sprawdza, czy nie ma alkoholu, itp. Tutaj jest inaczej – zauważa warszawska psycholog.

Te relacje z asystentami, podobnie jak odnawianie przez uczestników programu kontaktów z rodzinami, świadczą o postępującej dzięki programowi odbudowie więzi społecznych, zerwanych w wyniku długotrwałej bezdomności. Realizatorzy programu dostrzegli też potrzebę organizowania dla uczestników zajęć integracyjnych.

– Z początku byłam przeciwna, bo uważałam, że to trochę w poprzek metody, bo my mamy stwarzać warunki, aby oni się integrowali ze społeczeństwem, a może niekoniecznie między sobą. Ale organizowane dla nich na niewielką skalę wydarzenia, spotkania, wycieczki, pokazały, jak dobrze się rozumieją i czują ze sobą, zapewne dzięki wspólnym doświadczeniom. Okazało się, że ta integracja jest dobrym pomysłem, były więc wspólne wyjścia do kina, teatru, na taras widokowy Pałacu Kultury, spotkania z ciekawymi ludźmi – wylicza Elżbieta Szadura-Urbańska.

Porażka czy nowy etap?

Nie wszystkie historie podopiecznych programu zakończyły się pełną adaptacją społeczną uczestników.

– Weźmy Wiesława, schizofrenika z omamami. Będąc w mieszkaniu zaczął się leczyć, aktywnie spędzał czas, widać było niesamowity postęp. Był wspierany podobnie jak inni, otaczany serdecznością, ale choroba zaczęła przeważać, doszło zbieractwo, zaczął pić. Przekonaliśmy go, żeby poszedł do szpitala psychiatrycznego, stamtąd ostatecznie trafił do schroniska z usługami opiekuńczymi. Czy można to nazwać porażką, czy to po prostu etap w życiu człowieka, który potrzebował już innej, codziennej opieki pielęgniarskiej? – zastanawia się Szadura-Urbańska.

– Nie straciliśmy z nim kontaktu, zgodnie z ideą, żeby wsparcie mieszkaniowe było udzielane niezależnie od pozostałej pomocy. Ostatnio Wiesław zadzwonił do mnie prosząc o pomoc w znalezieniu odpowiedniego terapeuty uzależnień.

Niezależnie od postępów w radzeniu sobie z problemami, które doprowadziły ich do bezdomności, uczestnicy programu TPBA, utrzymując się w swoich mieszkaniach, odzyskując godność i możliwość samostanowienia, funkcjonują znacznie lepiej niż przed przystąpieniem do programu.

– „Najpierw mieszkanie” jest w ich przypadku korzystniejszym rozwiązaniem, także dla społeczeństwa, pod względem ekonomicznym. Widać to na przykładzie usług medycznych. Poza początkowym etapem pracy, kiedy trzeba nadrobić pewne deficyty, osoby przebywające w dobrych warunkach mieszkaniowych nie wymagają tak częstych interwencji lekarskich jak wówczas, kiedy żyły na ulicy. Łatwiej też monitorować ich stan zdrowia i dzięki temu minimalizować koszty leczenia, które rosną przy długo nieleczonych schorzeniach – przekonuje Elżbieta Szadura-Urbańska. – Teraz jednym z naszych celów powinno być budowanie sieci wsparcia dla tej metody wśród samorządów i instytucji pomocowych – tak, aby brały udział w podobnych projektach z przekonaniem, że to naprawdę przyniesie im korzyści.

Fot. Pixabay.com, arch. TPBA. Imiona uczestników programu zostały zmienione. Projekt TPBA jest realizowany w partnerstwie z samorządami Warszawy, Wrocławia i Gdańska oraz Ogólnopolską Federacją na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności, partnerem zagranicznym jest portugalska organizacja Associação para o Estudo e Integração Psicossocial.


Wybierz kwotę