28.04.2025

Historia dwudziestolatka

Dominika Tworek

To jest historia wielu osób, które trafiają do systemu jako bezdomni, niechcący pomocy, "trudni". Określani jako "bezdomni z wyboru". Gdzie tu wybór? Między czym a czym?

Artykuł powstał w ramach projektu Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska pt. "Najpierw mieszkanie - nowe rozwiązania kończące bezdomność" dofinansowanego ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego w latach 2024-2026 

Dzieciństwo

Mam 22 lata. Do dziesiątego roku życia mieszkałem z rodzicami. Pokrótce powiem, że sytuacja była ciężka. Rodzice nadużywali alkoholu. Głównie matka. W domu była przemoc, rodzice po prostu mnie bili. Nie czułem się tam bezpiecznie. Nigdy nie było wiadomo co się wydarzy. Po tym jak miałem wypadek - złamanie kości twarzy - decyzją sądu zostałem przeniesiony do rodziny zastępczej. Dwa tygodnie po wyjściu ze szpitala trafiłem w nowe miejsce.

Było mi tam dobrze, byłem zaopiekowany. Oni mieli własne biologiczne dziecko i jedno zaadoptowane. No i byłem też ja. W trakcie mojego pobytu zmiennie przebywało jeszcze kilkoro innych dzieci. To był dobry czas. Chyba najważniejsza była świadomość, że nic mi się tam nie stanie.

Minęło półtorej roku, a zostałem przeniesiony do rodzinnego domu dziecka. Była nas tam ósemka. Na początku wszystko było usłane różami. Mieliśmy świetny kontakt. Ale potem zaczął się cały rollercoaster. Dowiedziałem się o śmierci mojej matki. Powiedzieli mi o tym dopiero 4 miesiące po fakcie. Nikt nie pomagał mi w przeżyciu tej żałoby. Nikt ze mną o tym nawet nie porozmawiał. Zostałem z tym kompletnie sam.

Dlaczego ja?

Nasze kontakty były do kitu, bo ja zacząłem pokazywać swoje drugie - złe - oblicze. Potrafiłem bez powodu dostać ataku histerii. Siadałem gdzieś w kącie i się trząsłem. A jak tylko ktoś się do mnie zbliżał, zaczynałem się drzeć i płakać.

Trzy razy próbowałem popełnić samobójstwo. Trzy razy. Z tęsknoty za matką. Bardzo trudno mi było poradzić sobie z tym, że jej już nie ma. Mimo tego co było, to była jednak moja mama i bardzo ją kochałem.

Zaczęły się konsultacje psychiatryczne. Wprowadzono mi leki psychotropowe. Chociaż cały czas stwarzałem problemy wychowawcze. Potężne problemy. Przez nieumiejętność kontrolowania swoich emocji, po kradzieże pieniędzy z domu. Czułem się coraz bardziej samotny. Co prawda, w szkole miałem sporo kolegów i koleżanek, ale jak tylko wracałem ze szkoły do domu, rozbierałem się szybko, dostawałem obiad i szedłem do pokoju, gdzie siedziałem już sam. Zero rozmowy o tym jak było w szkole, zero zainteresowania.

Dowiedziałem się później, że moja opiekunka nazwała mnie swoją porażką wychowawczą. Powiedziała, że nie była gotowa na przyjęcie dziecka z zaburzeniami psychicznymi. Zostałem skierowany do innej placówki, do domu dziecka.

O przeniesieniu dowiedziałem się dosłownie dwa dni wcześniej. Pamiętam, że poszedłem do pokoju i zacząłem ryczeć. Dlaczego akurat ja, a nie inni? Miałem takie myśli, że ze mną jest coś nie halo. Że to moja wina.

W dzień przeniesienia przyjechała opiekunka z MOPS-u. Wsadzili nas w samochód, wzięli moje rzeczy. Poprzedni opiekunowie powiedzieli, że będą mnie odwiedzać. Ale do tej pory nie było z ich strony żadnego kontaktu.

Sam na świecie

W domu dziecka było zupełnie inaczej. Duża instytucja, obce osoby. Z początku jako - jak to się mówi w placówkach - “świeżak”, byłem źle traktowany. Głównie dziewczyny gnębiły mnie psychicznie. A ja byłem taki, że nie umiałem się postawić. Kilka miesięcy później doszły inne osoby, chłopaki. Zyskałem sobie u nich respekt i oni mnie chronili. Stałem się nietykalny. Ale ich wpływ źle na mnie zadziałał. Można powiedzieć, że stałem się bardziej zdemoralizowany. Zacząłem być bardziej wulgarny, bardziej agresywny w stosunku do innych. Ale nigdy fizycznie, tylko słownie i psychicznie.

No ale generalnie wszystko zaczęło się zmieniać na lepsze. Nowa pani psychiatra zdiagnozowała mnie inaczej niż poprzednia i leczenie zostało unormowane. Wcześniej miałem rzekomo zaburzenia adaptacyjne. Potem wyszło, że mam zaburzenia osobowości spowodowane dysfunkcją lub urazem mózgu. Okazało się, że od czwartego roku życia mam orzeczenie o niepełnosprawności, grupa umiarkowana. Że w dzieciństwie miałem jakiś uraz w tej części mózgu, która odpowiada za emocje.

Po nowych lekach trochę się ustabilizowałem emocjonalnie. Napadów histerii było mniej. Brałem te leki, ale w sumie to nikt za bardzo ze mną o moich uczuciach nie rozmawiał. Jedyną bliską mi osobą był mój dziadek. Ojciec siedział wtedy w więzieniu, ale dziadek był dla mnie wielkim wsparciem. Kontakt trwał przez rok, pewnego dnia się po prostu urwał. Gdy poszedłem na grób do matki, dowiedziałem się, że dziadek nie żyje.

Odnowiłem też kontakt z dawną znajomą rodziny. I ona - któregoś dnia - przekazała mi informację, że ojciec jest w szpitalu i jeżeli chcę, mogę do niego pojechać. No to pojechałem. Był w szoku. Zacząłem go odwiedzać. Po wyjściu ze szpitala, to on przyjeżdżał do placówki. Mnie ten kontakt dobrze robił. Wiedziałem, że nie jestem na tym świecie sam. Do tej pory utrzymujemy relacje.

Jednocześnie ci koledzy, u których rzekomo miałem immunitet ochronny, wykorzystywali mnie w każdy możliwy sposób. Czy siłowy czy nawet na tle seksualnym. Zgłaszałem to wychowawcom, ale oni gówno sobie z tego robili. W końcu czara goryczy się przelała i poprosiłem o przeniesienie do innej placówki. Na całe szczęście, zgodzili się.

Już nie było odwrotu

Różnica pomiędzy tymi dwoma ośrodkami była taka, że w tym nowym wszystko robiliśmy samodzielnie. Obiadów nie gotowały kucharki, tylko mieliśmy dyżury i pod okiem wychowawcy ogarnialiśmy wszystko sami. Byliśmy bardziej odpowiedzialni.

To był dla mnie fajny czas. Przede wszystkim dlatego, że nie było już tej przemocy. Miałem świetne relacje z moim indywidualnym wychowawcą. Z innymi dzieciakami też było okej. Było mi tam na tyle dobrze, że po 18-tce zawarłem kontrakt z koordynatorem, aby móc tam jeszcze zostać.

No ale była taka sytuacja, że pewnego dnia wróciłem z pracy i chciałem sobie chwilkę odpocząć. Wchodzi wychowawca, prosi mnie, żebym przyszedł do kuchni. Ja mówię, że za 15 minut, bo potrzebuję odpocząć. A on wyskoczył do mnie z jakimś chamskim tekstem. Coś w stylu, że: “jak mnie widzi codziennie, to on jest zmęczony”. Ja się wnerwiłem. Powiedziałem: “proszę papiery, odchodzę - w tej chwili, w tej sekundzie”. Wszystko podpisałem, spakowałem rzeczy, zadzwoniłem do ojca czy mogę się u niego zatrzymać. Mieszkałem tam miesiąc czasu.

Co się stało? No niestety nie doszedłem z nim do porozumienia, bo tata mnie prosił, żebym pod jego nieobecność po prostu sprzątał. Któregoś wieczoru wrócił, nie było posprzątane, wnerwił się i powiedział kulturalnie, żebym się spakował i wyszedł.

Przez półtora tygodnia mieszkałem u znajomych. Na szczęście szybko dostałem mieszkanie chronione dla osób z pieczy zastępczej. Spędziłem tak półtorej roku. Zostałem wyrzucony za nagminne łamanie regulaminu. Regulamin zabraniał sprowadzania osób trzecich na noc. No a ja zapraszałem to kolegę, to koleżankę. Ale głównie chodziło o brak porządku. Na mieszkaniu zalęgły się pluskwy. Już nie było odwrotu.

Na początku starałem się wszystko robić dobrze. Przez kilka miesięcy było okej. W sumie nie wiem dlaczego później tak łamałem ten regulamin. Po opuszczeniu mieszkania chronionego nastąpił najgorszy okres. Bezdomność.

System przetrwania

Zaczęło się w lutym. Z dwoma koleżankami zamieszkaliśmy na pustostanie. Dawaliśmy sobie radę, ale sytuacja była fatalna. Wiadomo, jak pustostan, no to nie ma ani prądu, ani wody, ani nic. Jest zimno jak cholera. Na pustostanie były już kołdry. Oczywiście spaliśmy w ciuchach: spodnie, swetry, kurtki. Przykrywaliśmy się trzema kołdrami i jakoś to było.

Na początku musieliśmy się w trójkę zapożyczać u różnych znajomych, żeby mieć na pierwsze potrzeby: jedzenie, wodę i tak dalej. Ja dostawałem jakieś tam kilkaset złotych z tytułu kontynuowania nauki. No ale naukę szybko przerwałem, wiadomo, z powodu sytuacji. Pomagała nam też taka obca kobieta, mówiliśmy na nią “ciotka”. Rzucała nam tygodniowo to stówę, to pięć dych. Żebyśmy mieli na takie najważniejsze rzeczy. Była też dla nas takim wsparciem duchowym, że tak powiem.

Rozmowa ze streetworkerką

Potem mieliśmy już cały system przetrwania. Od organizacji w naszej ekipie byłem ja. Byłem w tym dobry. Chodziliśmy do łaźni robić pranie i się kąpać. Jeździliśmy na miasto na obiady. Miejsc z ciepłym jedzeniem było kilka, głodni nie byliśmy.

My i tak czuliśmy, że nie jest tak źle, bo mieszkamy na pustostanie, a nie śpimy na jakiś klatkach schodowych czy w autobusach. No i najważniejsze było to, że trzymamy się razem. Byliśmy zgraną ekipą.

Schować dumę do kieszeni

Z kolei najgorsze było poczucie zagrożenia. Po pierwsze, baliśmy się tego czy nam przypadkiem policja albo straż miejska nie wejdzie i nas po prostu stamtąd nie wyrzuci. Po drugie baliśmy się o kradzież, czy ktoś nam nie podwędzi rzeczy. Jakieś ważniejsze - typu powerbanki, telefony, ładowarki - mieliśmy zawsze przy sobie.

No i baliśmy się napadu. Ja byłem tym najbardziej odważnym, który w razie konieczności musi obronić dwie kobiety. To było życie w ciągłym strachu. Raz jakiś gościu wszedł i chciał się dobrać do dziewczyn. No to ja mu powiedziałem kulturalnie, że mu lutnę. Wyskoczyłem z jakąś rurą i powiedziałem, żeby sobie poszedł. Na szczęście nic się nie stało, ale zadzwoniłem wtedy do koordynatora MOPS-u, prosząc go o spotkanie.

Po tej rozmowie dostaliśmy razem mieszkanie. Ale po dwóch miesiącach mnie wywalili. Ktoś na mnie poskarżył, że coś odwalam, że nie spełniam regulaminu. To akurat była kompletna nieprawda. No ale tak się wnerwiłem, że powiedziałem pani prezes, że rezygnuję z projektu. No po prostu moja męska duma się uruchomiła, uniosłem się honorem. Do tej pory bardzo tego żałuję. Mogłem być pokorny. Schować swoją dumę do kieszeni. Bo znowu dopadł mnie kryzys bezdomności. Czyli tragedia. Mieszkałem trochę u ojca. Ale teraz jest gorzej i nie wiem co będzie dalej. Na razie wracam na pustostan.

Dominika Tworek: zajmuje się dziennikarstwem społecznym, jest wolnym strzelcem. Miejsca jej publikacji to obecnie między innymi tygodnik Polityka, tygodnik Przegląd, Gazeta Wyborcza, miesięcznik Znak, miesięcznik Sens. Psychologia czy portal “Holistic News”. Otrzymała wyróżnienie w konkursie dla dziennikarzy "Twarze Ubóstwa" w 2024 r.
Zdjęcie z zasobów streetworkerki Natalii Dziąg założycielki grupy Niestereotypowi dedykowanej młodym zagrożonym wykluczeniem społecznym.

Nasze projekty są finansowane ze środków publicznych przyznawanych w konkursach dla ngo. Jesteśmy doceniani. Jednak do każdego dofinansowania musimy dołożyć środki prywatne. Zazwyczaj jest to 10% kosztów całego projektu. Wesprzyj nas wpłacając dowolną kwotę na "wkład własny"

Wybierz kwotę